Spider-Man: Daleko od domu – recenzja filmu superbohaterskiego Marvela

Dariusz Filipek
9 min czytania
Recenzja filmu Spider-Man: Daleko od domu (źródło: Sony; edycja: Popkulturyści)

Z ostatniej chwili

Lepiej być superbohaterem niż nim nie być, kiedy się już nim zostało – podpowiedziałbym Peterowi Parkerowi, który w filmie Spider-Man: Daleko od domu miał chwile zwątpienia. W nowe przygody Spider-Mana momentami również ja nieco wątpiłem, ale za to jeszcze bardziej polubiłem głównego bohatera.

Jeśli nie widzieliście poprzednich filmów Marvela to w Spider-Man: Daleko od domu już na wstępie przypomina się nam z grubsza, że ostatnie pięć lat nie było najłatwiejsze dla świata. Dla Petera przede wszystkim. Chłopak stracił jedną z najważniejszych osób w swoim życiu – mentora i przyszywanego ojca. Jest nieco zdołowany i w niezbyt superbohaterskim nastroju rusza wraz z przyjaciółmi na wycieczkę do Europy. Polskę niestety ominięto, ale za to grupka licealistów odwiedza Włochy, Czechy, Niemcy i Wielką Brytanię. Peter zahacza nawet o areszt na holenderskiej prowincji, gdzie stara się dojść do siebie w towarzystwie skacowanych kibiców.

Bohater chce jedynie odpocząć od rzeczywistości i spędzić miło czas. Po Kapitanie Ameryce: Wojna bohaterów, Spider-Manie: Homecoming, Avengers: Wojna bez granic i Avengers: Koniec gry, ciężko mu się dziwić. Jego superbohaterska kariera była maksymalnie wycieńczająca. Tym samym rozumiem, dlaczego tak bardzo pragnie odsapnąć od kolejnych szalonych bitw i śmiertelnych misji.

Jednak nie będzie mu dane spokojnie pozwiedzać i zakręcić się koło Michelle, bo kłopoty odnajdują go same. Przynajmniej tak na początku może się wydawać. Na scenę szybko wkracza tajemniczy Mysterio, który pomaga mu opanować morderczy żywioł nawiedzający Wenecję. Po wyczerpującej walce mężczyzna zdradza Peterowi, że tak naprawdę nazywa się Quentin Beck i pochodzi z równoległego wszechświata. Bohaterzy dosyć szybko nawiązują przyjacielską relację. A później rzeczy nieco się komplikują.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Jednak Spider-Man: Daleko od domu to nie tylko typowa superbohaterszczyzna. To również nieporadny nastoletni romans zgrzany europejskim słońcem.

W końcu Peter Parker poza pajęczym zmysłem ma również erotyczne pragnienia, które kiełkowały, odkąd na jego drodze stanęła Michelle. I chociaż to będzie trochę niepoprawne, bo w końcu Spider-Mana kojarzy się przede wszystkim ze swingowaniem pomiędzy drapaczami chmur, to moim ulubionym motywem w najnowszych przygodach pajączka jest zdecydowanie wątek romantyczny.  Tutaj ten element jest na tyle sympatyczny i przywodzący na myśl własne podchody i pierwsze przyszłe byłe dziewczyny, że siłą rzeczy ciężko było tego nie polubić. W mojej opinii ten temat zasługuje na własny serial, bo w filmie wirujące w powietrzu hormony muszą się szybko zmaterializować w postaci wstydliwego cmoknięcia. Dwugodzinna formuła kinowa ma niestety swoje prawa i ograniczenia. Trzeba było jeszcze zrobić miejsce na akcję oraz wewnętrzne rozterki bohatera z tym, co było, a tym, co jest oraz wojnę pomiędzy Peterem Parkerem a Spider-Manem, którym coraz częściej nie po drodze.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Całość podano nam w pocztówkowych okolicznościach europejskiej przyrody. Europa widziana z perspektywy ciepłych ujęć kamery Matthew J. Lloyda to pięknie przekłamany obraz tego, jak nasz kontynent wygląda naprawdę i skrupulatna wizja tego, jak chcą nas widzieć amerykanie. Włoskie serpentyny otoczone zielenią czy Czechy kipiące od małych architektonicznych dzieł sztuki to mimo wszystko nie są codzienne widoki. Twórcy dają temu ostateczny upust w scenie wielkiej rozpierduchy przy Tower Bridge w Londynie. Lepszej reklamy Europa nie miała od czasu obalenia Muru Berlińskiego. To działa w dwie strony. W końcu rzadko obserwowaliśmy Spider-Mana z perspektywy Queens, a częściej widzieliśmy go sunącego między najwyższymi budynkami Manhattanu. Tym samym Jon Watts po oddaniu Ameryce co amerykańskie, tym razem oddał Europie co europejskie i chwała mu za to.

Do wątku miłosnego przykleiłem się mocniej, bo pozostałe nie są szczególnie porywające.

Przez pierwszą połowę widowiska nieco nakląłem w głowie na Chrisa McKenna i Erika Sommersa. Scenarzyści wpychają pająkowi zagrożenie wszędzie, gdzie tylko bohater się pojawia, przez co narracji brakuje nieco powietrza. Ponadto nie można nie zarzucić historii grubymi nićmi szytej pretekstowości. Miałem wrażenie, że oryginalnego scenariusza było tu niewiele. Za to kalek i żartów spisanych na marginesie mieli na kopy.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Z tyłu głowy ciągle miałem myśl, że chciałbym czegoś więcej. Coś nieco bardziej emocjonalnego i wymagającego. Nawet w ramach letniego blockbustera, który może być zarówno rozrywkowy, jak i zapadający w pamięć, zmieniający perspektywę. Są tu jakieś prawdy życiowe i społeczne mądrości, ale rzucono je tak płasko, że przeszły mi bokiem, chociaż z wieloma rzeczami się zgadzam.

Spider-Man: Daleko od domu jest boleśnie bezpieczną i poprawną produkcją. Dokładnie tak samo, jak Spider-Man: Homecoming. Nie doszukacie się tu spektakularności serii Avengers, niepodrabianego autografu reżyserskiego z Thora: Ragnarok, stanu niepokoju z Kapitana Ameryki: Zimowego żołnierza, bezbłędnej niesamowitości pierwszego Iron Mana czy świeżości Strażników Galaktyki. Wszystkiego dostaliśmy po trochu, ale nie ma tu na tyle oryginalności, by stylówa Jona Wattsa firmowała widowisko sama z siebie. Na szczęście poszczególne elementy – romans, dramat, akcję i humor – częściej zgrabnie niż niezgrabnie wpleciono w przeciętny kręgosłup fabularny i koniec końców wyszedł z tego przyjemny w odbiorze obrazek, który koło dzieła sztuki najwyżej wisiał.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Spider-Man: Daleko od domu jest lekki, szybki, wręcz teledyskowy.

Widowisko bezbłędnie czuje klimat historii obrazkowych. Z klasą przeniesiono tę dynamikę opowiadania z papieru na duży ekran. Jednak nie spodziewajcie się czegoś na miarę najlepszych historii o Spider-Manie, bo to bardziej solidny one-shot. Produkcja na poziomie Ant-Manów, Kapitan Marvel czy Czarnej Pantery. Dojrzalsze historie o Spider-Manie być może są jeszcze przed nami. Tom Holland powiedział niedawno, że chce grać tego bohatera do końca życia i trzymam go za słowo, bo jest bezbłędnym Peterem Parkerem. Pomimo wszystkich zmian, które zaserwowali komiksowej postaci filmowi scenarzyści, aktor jest podstawową stałą i wznosi te filmy na nieco wyższy poziom.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Drugi plan też ma tu swoją moc. Poza nieco przerysowanymi, ale nadal sympatycznymi postaciami, jak Nick Fury czy Happy Hogan, dostaliśmy solidną ciocię May, którą kolejny raz portretuje Marisa Tomei, młodniejąca z filmu na film. Jednak to Zendaya jako Michelle Jones oraz Jacob Batalon jako Ned romansujący z Betty sportretowaną przez Angourie Rice, to moi ulubieńcy. Jest w nich dokładnie ta młodzieńczość i chemia, których od nich oczekiwałem. Olśniewająca paczka. Z kolei do Jake’a Gyllenhaala jako Mysterio mam nieco ambiwalentny stosunek. Aktor gra na swoim poziomie, ale jego bohater, chociaż fajnie nakreślony od strony wizualnej, jest momentami tak nieznośnie komiksowy, że chciałem przełączyć kanał, ale kiniarze nie pozwolili.

Małą gwiazdą w tym wszystkim są efekty specjalne, które żywo przynosiły mi na myśl pomysły z Doktora Strange’a. Zostały idealnie wpasowane w wachlarz misterności prezentowanych przez Mysterio. Nie są tak niesamowite, skrupulatne i organicznie powiązane z filmem jak w produkcji Scotta Derricksona, ale gdy pojawiają się na ekranie, to niemal dosłownie zabierają nas do innego świata.

Spider-Man: Daleko od domu (Sony)
Spider-Man: Daleko od domu (Sony)

Spider-Man: Daleko od domu – w dobie Netflixa, gier wideo i innych form rozrywki, które mogą nieco odciągać potencjalnych widzów od kin – to kwintesencja czegoś, co można śmiało nazwać Nowym Kinem Nowej Przygody.

To film, który przypomina, że kina ciągle warto odwiedzać, bo nadal oferują świetną zabawę dla mas i doznania, których próżno szukać w domowym zaciszu. Chociaż nowy Spider-Man nie jest produkcją, która będzie mi się śniła po nocach, to pomimo wad dostarcza dwie godziny nieskomplikowanej rozrywki. A to w letnich blockbusterach jest kluczowe. Jeśli chcecie przeżyć filmowy rollercoaster wypełniony wartką akcją, mniej lub bardziej udanymi żartami, młodzieńczymi emocjami i rozbrajającymi efektami specjalnymi, to najnowszy Spider-Man Was nie zawiedzie. Z kolei widzowie, którzy chcą czegoś ponadto, tutaj tego nie znajdą nawet z lupą. Możecie mi nie wierzyć, ale recenzje nie kłamią.

Oglądaj film Spider-Man: Daleko od domu w serwisie Chili >>

Recenzja filmu Spider-Man: Daleko od domu (Spider-Man: Far From Home)
7/10

Werdykt

Spider-Man: Daleko od domu daleko do ideału, ale dostaliśmy sympatyczny romans, sporo akcji i humoru oraz rozbrajające efekty specjalne.

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

Zostaw komentarz