Kiedy myślę o Spider-Manie jako filmowej franczyzie, nie mam złudzeń. Po ogłoszeniu przez Sony Pictures fatalnego raportu kwartalnego jestem więcej niż pewien, że pająk zostaje u Japończyków na dłużej.
86 mln dolarów – tyle straciło Sony Pictures w kwartale obejmującym okres od kwietnia do czerwca 2017 roku. Przy przychodzie rzędu 722 mln dolarów. Jest to nieco lepszy wynik niż strata 106 mln rok wcześniej.
Sprawdzam Box Office Mojo i co widzę? Filmowa wytwórnia Sony ma w tym roku zaledwie 8,8% udziału w rynku kinowym. W zestawieniu znajduje się za Disneyem, Universalem, Warnerem oraz Foxem. Wyprzedzając zaledwie o procent Lionsgate. Piszę tu o firmie, która jeszcze pięć lat temu miała największy udział w Stanach Zjednoczonych. Rok 2017 Sony Pictures chce zamknąć zyskiem 352 mln dolarów.
Co ma do tego Spider-Man? Sporo
Wytwórnia może pochwalić się przychodem 282 mln w Stanach Zjednoczonych oraz 356 mln na świecie, z tytułu sprzedaży biletów na Spider-Man: Homecoming. Jednak od tych 628 mln dolarów trzeba będzie odliczyć marżę kin, która w ujęciu światowym wynosi nie więcej niż 50% – w najlepszym wypadku. Ponadto musicie pamiętać, że na końcu drogi są podatki, a na początku budżet produkcyjny (175 mln) oraz koszty promocji (najprawdopodobniej nie mniej niż 150 mln).
Według szybkich wyliczeń Spider-Man: Homecoming jest jeszcze na lekkim minusie. Jednak te kilkanaście milionów najpewniej zostanie odrobione w tym tygodniu.
I tutaj trzeba wspomnieć o dwóch rzeczach. Najnowszy Spider-Man na razie radzi sobie najgorzej z całej franczyzy, kiedy mówimy o przychodach. Co najwyżej zawalczy z drugim Niesamowitym Spider-Manem Marka Webba. W końcu ma przed sobą jeszcze kilka tygodni wyświetlania na dużych ekranach.
Relatywnie mały budżet sprawił, iż Sony z filmem wyjdzie na swoje. Prawdziwym koniem pociągowym Japończyków jest w tym roku nie pająk, a Baby Driver. Produkcja o 34 mln budżecie uzyskała na świecie 140 mln przychód. Reszta blockbusterów poradziła sobie w zasadzie bardzo przeciętnie, część fatalnie.
Japończycy nie ma pomysłu na swój oddział filmowy.
Jeszcze w tym roku prognozowało się, że Sony Pictures może zostać zamknięte lub sprzedane. Kilka miesięcy temu z funkcją prezesa generalnego pożegnał się Michael Lynton, który był w firmie od 2004 roku. Tymczasowo zastąpił go sam Kazuo Hirari prezes Sony Corporation, który nadzorował restrukturyzację firmy. Po nim pałeczkę przejął Anthony Vinciquerra.
Czy nowy szef będzie umiał zatrzymać spadkowy trend? Być może. Jednak pomimo sukcesu Baby Driver, dziś kinem rządzą serie, które mogą ciągnąć wytwórnie przez lata. Dlatego nawet słabsza pozycja Spider-Mana i Jamesa Bonda to najlepsze, na co obecnie Sony stać.
Plan na przetrwanie? Wytwórnia planuje zajechać tę markę, bo poza nią nie ma wiele ciekawych pozycji w swoim długoterminowym portfolio. Dlatego szykują animowanego Spider-Mana z Milesem Moralesem, kontynuację Homecoming, film o Venomie oraz produkcję o Silver Sable i Black Cat. Tworzy się tym samym to, co Sony planowało od dawna – pajęcze uniwersum filmowe. Możliwości jest naprawdę wiele. Galeria postaci związanych ze Spider-Manem jest olbrzymia.
Spin-offy nie mają być połączone z Marvel Cinematic Universe, a wyłącznie z najświeższą inkarnacją Spider-Mana. Jednocześnie Peter Parker jest częścią świata, do którego należą Avengers. Trochę pokrętne, ale ma sens. Sony nie będzie musiało płacić za produkcję wydelegowanemu zespołowi z Marvel Studios, a wyłącznie procent, który studio uiszcza od lat w ramach korzystania z licencji (co było do powszechnego wglądu, kiedy jeszcze Marvel Entertainment nie był częścią Disneya).
To, co może pracować dla Sony, niekoniecznie opłaca się Disneyowi.
Odzyskanie praw do filmów o Spider-Manie byłoby kosztowe. Ile mogłoby to kosztować? Nie mniej niż 2 mld dolarów. Dla Disneya nie byłby to wielki wydatek, gdyż firma w samym tylko segmencie kinowym generuje olbrzymie zyski, ale po co im coś, co nie zwróciłoby się przez około dekadę. I to pod warunkiem, że w branży przez ten czas nie zajdą zmiany, które sprawiłyby, iż filmy z tej serii przestałyby mieć rację bytu.
Disney zarabia na Spideyu tak czy inaczej. W końcu to nie tylko komiksy czy filmy, ale również zabawki, licencje, atrakcje w parkach rozrywki. Rzeczy przynoszące rok rocznie zyski większe niż Sony ma z tytułu filmów.
Umowa pomiędzy wytwórniami, dzięki której możemy Spider-Mana oglądać u boku Avengers, to tak naprawdę koło ratunkowe dla Sony i fajna sprawa dla fanów, o których Marvel Studios mocno zabiega. W obecnej sytuacji Bob Iger mógłby zwrócić się do Kazuo Hirari z tłustym czekiem, którego Japończyk nie mógłby zignorować. Dlaczego prezes Disneya tego jeszcze nie zrobił? Bo nie potrzebuje. To nie opłaca się jego firmie.
Wydaje mi się, że Sony chętnie przystałoby na taki ruch. To dałoby drugi oddech dywizji filmowej. A tak muszą kombinować, jak monetyzować to, co już mają.