Spider-Man: Uniwersum – recenzja filmu animowanego na postawie komiksów Marvela

Dariusz Filipek
Dariusz Filipek 25 wyświetleń
5 min czytania
Spider-Man: Uniwersum (źródło: Sony Pictures/Columbia/Marvel Entertainment; edycja: Popkulturyści)

https://www.youtube.com/watch?v=3fruoX1OHCA

Zamiast białego chłopaka uganiającego się z aparatem za rudowłosą pięknością w Spider-Man: Uniwersum dostaliśmy Mulata, który z zacięciem tworzy graffiti. I nie czyni go to w żaden sposób gorszym od protoplasty.

Sony pomimo wielu porażek w poprzednich latach, wykazało się niezwykłą odwagą, tworząc film animowany Spider-Man: Uniwersum. Zamiast pozostać w strefie komfortu i głównym bohaterem uczynić klasycznie Petera Parkera, na wielkim ekranie pokazali światu tym razem jego następcę, Milesa Moralesa. Ten lata temu zastąpił Spider-Mana w nieistniejącym już komiksowym świecie Ultimate.

Morales jest o wiele mniej znany od Parkera, którego przygody na kartach komiksów można śledzić od 56 lat. Ta zmiana zapewne nieco miesza w głowach osobom, które pajęczego superbohatera Marvela znają wyłącznie z kina. Jednak nie powinni się niczym przejmować, gdyż Spider-Man: Uniwersum przypadnie do gustu zarówno czytelnikom komiksów, jak i nie zgubią się w nim widzowie, którzy wiedzę o filmach czerpią ze zwiastunów. Wszystko zostało rozpisane w scenariuszu tak, by wilk był syty i owca cała. Lekko i z głową.

Od Milesa Moralesa do Spider-Mana.

Nie jest to do końca ten sam Morales, którego znacie i lubicie, ale kiedy go poznacie, to go zapewne polubicie. Pomimo tu i ówdzie zmienionej genezy, wciąż jest tym samym bohaterem, którego ciężko nie darzyć sympatią. Jest zwyczajnym nastolatkiem, początkowo z dosyć zwyczajnymi problemami. Po prostu stara się odnaleźć miejsce w świecie. To, że został ugryziony przez pająka, co obdarzyło go supermocami, nie sprawiło nagle, że stał się superbohaterem. Bo chociaż jego umiejętności są jak najbardziej super, tak na bohatera trzeba sobie dopiero zapracować.

Tym samym kolejny raz dostajemy sprawdzoną formułę: od zera do bohatera. Jest to świetny punkt wyjściowy, by z grubsza nakreślić, kim jest nasz młody protagonista. A także utorować drogę, by bardzo fajnie ukazać rozwój postaci. Bo chłopak szybko, ale nie bez problemów dorasta do bycia nowym Spider-Manem. Zajęcie schedy po zamordowanym Peterze Parkerze nie będzie proste, gdyż już na samym początku trafia na kilku złoczyńców. W tym obłąkanego Kingpina, który stracił rodzinę, a teraz chce pozyskać ją z równoległej rzeczywistości.

Raz otwarty wieloświat zapowiada sporo komplikacji.

W związku z zawirowaniami wymiarowymi, do świata zamieszkiwanego przez Moralesa trafia nieco już sfatygowany życiem Peter Parker, przynoszący na myśl głównego bohatera z filmowej trylogii Sama Raimiego. I jest dosłownie rozbrajający, a także co rusz kradnie widowisko. Jednak na ekran trafił nie tylko Spider-Man z nadwagą, który od niechcenia, ale jednak staje się mentorem nastolatka. Pojawia się jedna ze świeższych twarzy marvelowskiego świata, czyli harda i urocza Spider-Gwen.

Nieco później do tej trójki dołączy Spider-Man znany z serii Noir, któremu głosu użyczył Nicolas Cage. Wiele nie mówi, ale kiedy już się odezwie we właściwy sobie sfatygowany sposób, nie można go wtedy zignorować (i chociażby dla niego darowałbym sobie dubbing). Ponadto jest Spider-Ham – jedna z najdziwniejszych wariacji wokół pająka. Początkowo myślałem, że wrzucenie tego świńskiego ryja to przegięcie, które sprawi, że produkcja straci na elementarnej powadze i autentyczności. Jednak bohater skutecznie rozładowuje napięcie, gdy atmosfera nieznośnie się zagęszcza. Grupkę bohaterów domyka Peni Parker ze swoim niemal niezawodnym mechem. Wstyd się przyznać – z komiksów jej nie kojarzę. Jest postacią wyglądającą na żywcem wyciągniętą z anime i pomimo tego, że jest tak różna, jak anime może być różne od amerykańskiej kreski, to niesamowicie komponuje się z resztą ferajny.

Celem bohaterów jest powstrzymanie Kingpina oraz jego złowrogiej grupki i powrót do światów, z których przybyli. Morales początkowo ma problemy ze wpasowaniem się do tego superanckiego grona, gdyż jeszcze nie do końca potrafi zapanować nad swoimi umiejętnościami.

Dobry, zły i brzydki Spider-Man.

Chociaż na zwiastunach animacja przypadła mi do gustu, to w kinie nie wyglądało to już tak zjawiskowo. Początkowo film bardzo mi się podobał, jednak z czasem ten nieco uproszczony, lawirujący niebezpiecznie pomiędzy kinem a telewizją styl powszedniał i z minuty na minutę coraz mniej zaskakiwał i łechtał wizualnie. Aż do finału, który wygląda jak pijana wizja na moment przed śmiertelnym przedawkowaniem LSD. Trzeci akt jest boleśnie pstrokaty i chaotyczny. Końcowa bitwa, upstrzona wszelkimi kolorami tęczy, wyglądała niczym żywo wyjęta z niedokończonej gry wideo.

Jednocześnie są momenty, w których animatorom muszę przyznać małego Nobla. Kiedy widzimy pajączki przedzierające się w szalonym tempie przez Nowy Jork, nieraz opadała mi kopara. Te sceny są drobiazgowo zrealizowane, a przede wszystkim wyjątkowo dynamicznie. Ponadto design postaci, poza kilkoma do przegięcia przerysowanymi złoczyńcami, jest wyborny.

Poza tym mamy onomatopeje, komiksowe prostokąty informujące nas o różnych rzeczach, a nawet wszędobylskie Ben-Dayowe kropki, które znacie z klasycznych historii obrazkowych. Dzięki takim smaczkom tej animacji nie można pomylić z żadną inną.

Zagrała również muzyka. Nie tylko idealnie nadała rytm widowisku, ale przede wszystkim wpada w ucho i tworzy organiczną całość z filmem (muzykę z filmu możecie odsłuchać na Spotify).

Świetny Spider-Man, gorsze uniwersum.

Siłą Spider-Mana: Uniwersum jest jego – właśnie! – uniwersalność. Historia trafi zarówno do widza młodszego, oczekującego fajnej, kolorowej zabawy, jak i starszego, który potrzebuje trochę głębi. I chociaż Lot nad kukułczym gniazdem to nie jest, to opowieść o Moralesie oraz jego wesołej gromadce nie jest pół-głupią fabułką o niczym, celem wprowadzenia rozpierduchy na ekranie, a naszego bohatera nie czyni wyłącznie moc czy maska. Film przepełniają prawdziwe uczucia, świetne relacje między bohaterami i lekki, inteligentny, niewymuszony humor.

Jednak niektóre zdarzenia są umowne i pretekstowe, byle pchać fabułę do przodu. Te uproszczenia nieco bolą. Można było popracować nad scenariuszem jeszcze chwilę i chociażby mocniej ugruntować w rzeczywistości pojawienie się bohaterów zamieszkujących alternatywne rzeczywistości. Wątek wieloświatów jest strasznie słaby, wręcz kreskówkowy.

Idzie nowe.

Spider-Man: Uniwersum jest znakiem, że fani nie dostaną konwulsji, a niedzielni widzowie wylewów, kiedy mniej znane postaci zaczną przejmować schedę po wysłużonych bohaterach. Pod warunkiem, że sensownie i fajnie opowie się historię następców. Jednocześnie to widowisko jest kolejnym po Wielkiej Szóstce zwiastunem, że jest miejsce na animowane blockbustery na postawie komiksów.

Ostatecznie jest to świetny film, który z chęcią obejrzę raz jeszcze za jakiś czas. Ma co prawda kilka słabszych momentów i elementów, ale to są przeważnie drobiazgi, kiedy spojrzeć na całokształt. Spider-Man: Uniwersum nie zmienił mojego patrzenia na rzeczywistość, ale za to dostarczył sporo rozrywki, przyniósł nieco życiowych mądrości, dramatyzmu, nie uciekając się od prostego, ale świetnego humoru, a ja wyszedłem z kina zadowolony. A to najlepsza rekomendacja.

Oglądaj film Spider-Man: Uniwersum w serwisie Chili >>

Podziel się artykułem
Śledź
Redaktor naczelny. Przez lata nieszczęśliwie związany z e-commerce. Ogląda, czyta, słucha, pisze, rysuje, ale nie zatańczy. Publikował na łamach serwisów różnych i różniastych.
Zostaw komentarz