Pierwszy sezon Star Trek: Discovery był objawieniem. Serial bardzo szybko zyskał niesamowitą popularność, stając się w Stanach Zjednoczonych najpopularniejszym widowiskiem wyprodukowanym z myślą o streamingu. Jednak kontynuacja nie dostarczyła już tylu emocji, co pierwsza odsłona.
Za pierwszym sezonem Star Trek: Discovery stał duet Bryan Fuller i Alex Kurtzman. Ludzie, którzy na historiach w odcinkach zjedli zęby. Fuller niemal od początku profesjonalnej kariery był związany ze Star Trekiem, a później dostarczył nam takie seriale jak Trup jak ja, Magia Niagary, Gdzie pachną stokrotki, Mockingbird Lane, Hannibal czy w końcu Amerykańscy bogowie – wszystko to większe lub mniejsze hity, ale rzadko artystyczne rozczarowania. To zdecydowanie jeden z najważniejszych i najbardziej niepokornych twórców serialowych, który stąpa po ziemi. Z kolei Kurtzman to bardziej wyrobnik, ale profesjonalny i bardzo doświadczony. Pracował przy kinowych superprodukcjach jak nowa seria Star Trek, Transformers czy Mission: Impossible oraz przy telewizyjnych megahitach pokroju Herculesa i Xeny, Alias, Fringe oraz Jeźdźca bez głowy. Z Fullerem spotkał się przy tworzeniu pilota niedokończonego serialu Locke & Key.
Zapewne zastanawiacie się, dlaczego Was męczę tą wybiórczą filmografią twórców Star Treka: Discovery. A no dlatego, żeby podkreślić, z jakim duetem mieliśmy do czynienia i dodać, że to przeszłość. Zawirowania produkcyjne sprawiły, że Fuller wycofał się z serialu, a został Kurtzman, którego wspomogli Aaron Harberts oraz Gretchen J. Berg – ta dwójka została z serialu usunięta w obliczu małego skandalu.

Niestety widać, że te zawirowania pisarskie wpłynęły na jakość widowiska.
Drugi sezon Star Trek: Discovery traktuje o poszukiwaniu wyjętego spod prawa Spocka (w tej roli Ethan Peck), co stawia w kłopotliwej sytuacji jego przybraną siostrę, główną bohaterkę serialu, czyli Michaell (Sonequa Martin-Green). Pojawia się także znany z Hell on Wheels Anson Mount jako Christopher Pike. Liźniemy historię Saru. Jeden z bohaterów zmartwychwstanie. Pojawia się anioł podróżujący w czasie. A na domiar złego galaktyce zagraża techno-wirus.
Wątków jest sporo. I poniekąd to jest główny problem tego sezonu. Widowisko skacze od miejsca do miejsca. Niby to wszystko jest dosyć organicznie ze sobą powiązane, interesująco pokazane (poza podróżami w czasie, które w mojej opinii to totalna porażka), ale na żadnym z wątków nie skupiono się na tyle, by porywał.

Jednak największą wadą drugiego sezonu jest krańcowy melodramatyzm. Miałem momentami poczucie, że oglądam kolejny odcinek Mody na sukces, ale ubrany w fantastycznonaukowe szaty. Ponadto są chwile, w których serial stara się testować widzów, podsuwając im wątki pod możliwe spin-offy, zamiast stawiać na opowiadanie bezkompromisowo własnej historii.
Trzeba jeszcze dodać, że ważnych bohaterów jest tu od groma. I chociaż nie gubiłem się w ich gąszczu, ciągłe rozbudowywanie ich wątków miało degradujący wpływ na kręgosłup opowieści, którym było tym razem powstrzymanie techno-wirusa przed anihilacją wszechświata. Co za dużo, to niezdrowo.

Przyznaję, że trochę mnie ten Star Trek: Discovery wynudził.
Nie pomogły tu miejscami genialne efekty specjalne, których ciągle rzadko możemy uświadczyć w takiej jakości i ilości w serialach. Bywały spektakularne. Również gra aktorska, często całkiem przyzwoita, ale też momentami zbyt teatralna, nie sprawiła, iż zapominałem, że fabuła to niestety kilka kroków w tył, w porównaniu z tym, co oferowała nam pierwsza odsłona. Już po ostatnich napisach końcowych doszedłem do wniosku, iż cały drugi sezon był na poziomie ostatniego odcinka pierwszej serii. Najsłabszego – dodam.

Miejmy nadzieję, że piąta już showrunnerka, Michelle Paradise, która będzie współtworzyła trzeci sezon z Kurtzmanem, podniesie poziom widowiska. Bo szkoda byłoby zmarnować to, co wypracował geniusz Fullera. I Star Trek na to po prostu zasługuje.
Serial Star Trek: Discovery w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Star Trek: Discovery (sezon 2) (USA: CBS All Access; Polska: Netflix)
Werdykt
Drugi sezon był na poziomie ostatniego odcinka pierwszej serii. Najsłabszego – dodam.