https://www.youtube.com/watch?v=nVsA1ex-UN0
Stranger Things wróciło i co to był za powrót! Źli Rosjanie i olbrzymi potwór kontra buzujące hormony i przyjaźnie na dobre i na złe. Niesamowitość i niedorzeczność pełną gębą.
Oglądając trzeci sezon Stranger Things, szybko zorientowałem się, że rzeczy w Hawkins wróciły do normy tylko pozornie. Dzieciaki dorastają szybciej, niż niektórzy by chcieli. Nadnaturalne zjawiska i wielkie zagrożenia zastąpiła proza życia. Mogłoby się wydawać, że lato 1985 roku upłynie na kąpielach słonecznych, romansach i miłym spędzaniu czasu w nowo powstałym centrum handlowym. Niestety rzeczy bardzo szybko się komplikują. W miasteczku rozpanoszyli się źli Rosjanie. Pragną otworzyć przejście na drugą stronę, z której bardzo szybko wypełza Łupieżca umysłów. Śmierć wisi w powietrzu.
Wydawać by się mogło, że to nic niesamowitego, bo bohaterowie Stranger Things już dwa razy musieli stawać oko w oko z ludzkim, jak i nadprzyrodzonym zagrożeniem. Tym razem jest podobnie. Jednak szybko okazuje się, że teraz trzeba będzie jeszcze bardziej się postarać, by wyjść z tego żywym. Nie wszystkim to się uda.
Jakkolwiek trzecia odsłona najbardziej hitowego serialu Netflixa to nie tylko walka dobra ze złem.
Ten sezon dosłownie bucha uczuciami. Mamy tu związki na odległość, miłość ojca do córki, romans nastolatków, sypiące się relacje, dorosłe podchody, mniej lub bardziej bolesne zerwania, emocjonalną zdradę małżeńską, młodzieńczą wojnę płci… I pewnie kilka innych motywów, o których zapomniałem.
Mniej tu mroku i zabawy stylistyką lat osiemdziesiątych, a więcej dramatu i przygody. I przyznaję, że momentami miałem problem, żeby się wgryźć w ten nieco inny styl. Aczkolwiek z czasem polubiłem taką narrację, chociaż spoglądając na klimat, nieco bardziej wolę poprzednie odsłony. Za to finał sezonu zrekompensował mi wszystko. Był epicki, cholernie dramatyczny, napakowany świetnymi – jak na serial – efektami specjalnymi i miał naprawdę niesamowite momenty. Kiedy usłyszycie Never Ending Story, wspomnicie moje słowa.
Bracia Dufferowie grają na emocjach niczym Peter Gabriel hipnotyzujący publikę na scenie.
I chociaż w swoim serialu zrzynają z czego się da – od Plazmy przez Obcego na Inwazji łowców ciał kończąc – to kolejny raz udało im się stworzyć dzieło stojące na własnych nogach i porywające widza na wielu poziomach. Ponadto dziecinne zabawy potrafili z finezją zamienić w śmiertelne oręża. Tutaj fajerwerkami obija się potwora, a chałupnicze centrum komunikacji pośrodku niczego ratuje naszym bohaterom kilka razy życie.
To pokazuje, że niesamowicie rozumieją, co piszą. Ich opowieść nie tylko jest osadzona w latach osiemdziesiątych, ona tym okresem żyje na własnych zasadach. Te czasy dodają widowisku specyficznego powabu. I tak amerykański kościół, którym jest nowo powstałe centrum handlowe, dzielące obywateli, jest małym bohaterem sezonu. To tam rozgrywają się najważniejsze wydarzenia i to przede wszystkim dzięki niemu nostalgia do tamtych czasów odżywa. Wszędzie mamy sklepy z kolorowymi stylizacjami, które mogły zaistnieć tylko wtedy. W kinie grają właśnie Dzień żywych trupów i Powrót do przyszłości. A Lucas popija New Colę, zachwalając jej walory, nie wiedząc jeszcze, że jego ukochany napój niedługo będzie na marginesie. Sezon kończy utwór Heroes i stylistyczny krajobraz się dopełnia.
Jednak Stranger Things to przede wszystkim bohaterzy, których ciężko nie darzyć sympatią.
Narrację pociągnięto z wyczuciem, nie zapominając ani przez chwilę, że bardziej niż nad przetrwaniem świata, zależy nam na losie paczki z Hawkins. Bez nich ten serialowy świat byłby tworem daremnym. Odwrócę to i zapytam – czym byłoby zagrożenie z równoległego wszechświata bez bohaterów Stranger Things? To oni nadają temu wszystkiemu ton – to jak są napisani, jak młodzi aktorzy ich odtwarzają, i jak to wszystko się zazębia z osią fabularną. Cała reszta to świetne dodatki, które sprawiają, iż pomimo niezliczonych zapożyczeń i szalonych pomysłów, w czasie opowieści skupiamy się przede wszystkim na bohaterach, z którymi ciężko się nie zżyć. Chemia między nimi już wcześniej była silna, a teraz niemal kipi na ekranie.
Opowieść nabiera prawdziwych rumieńców, gdy obserwujemy Jima strofującego romans Nastki z Mikiem. Facet ma ciężki charakter i jeszcze ciężej mówić mu o uczuciach, czego wyrazu należy również doszukiwać się w jego relacji z Joyce. Ona również jest nieco nieokrzesana i niekoniecznie wie, gdzie pociągnąć ich przyjaźń. To także rzeczy mniejsze, ale cholernie zabawne i dające satysfakcję z oglądania. Jak Steve i debiutująca w tym sezonie Robin, którzy starają się zabijać nudę w lodziarni. Rutynę przerywa powrót Dustina, z którym Jim tworzy boski, ciężki do podrobienia duet. Kiedy między trójkę wchodzi jeszcze szelmowata młodsza siostra Lucasa, Erica, atmosfera robi się niebezpiecznie cudownie przegięta. Ponadto Max, która pojawiła się w poprzednim sezonie, kradnie kilka razy z Nastką widowisko. Te dwie na zakupach to totalny odjazd.
Wszystko to polano ośmiogodzinną katorgą, z którą muszą zmagać się bohaterzy.
Jest naprawdę niebezpiecznie. Potwór może czaić się wszędzie, a gdy już objawia się w całej okazałości, wtedy ustrojstwa z poprzednich sezonów wydają się wagą lekką. Im bliżej do finału, tym makabra gęstnieje, a śmierć zbiera coraz większe żniwo.
Nauczeni doświadczeniami przeszłości i totalną beznadzieją, która zawisła nad miastem, tak naprawdę do końca nie wiemy, jak to się skończy. Napięcie momentami dosłownie mnie zjadało. Dodajmy do tego dosyć przerysowanych, ale świetnie wgryzających się w stylistykę opowieści Rosjan, którzy biegają po miasteczku z karabinami i dzięki temu szalone szaleństwo szaleje jak oszalałe, a widz się w tym wszystkim rozpływa.
Trzeci sezon Stranger Things to seans obowiązkowy dla fanów ujmującej i emocjonalnej fantastyki.
Szczególnie dla tych, którzy pokochali dwa poprzednie. A ci, którzy jeszcze serialu nie widzieli, niech zastanowią się nad swoimi życiami i zrobią z nimi coś pożytecznego. Na przykład włączą to widowisko, bo ciężko dziś znaleźć drugą tak przewrotną, wciągającą, zabawną, stylową i epicką rozrywkę.
Wymowne jest również to, że najnowszy sezon połknąłem w dwa wieczory. To bardzo rzadkie w przypadku nowych widowisk Netflixa, z którymi ostatnio bardziej się męczę, niż się nimi cieszę. Tym samym pochłaniane z prędkością kałasznikowa Stranger Things było genialną odtrutką na poprzednie rozczarowania. Świetnie było wrócić do Hawkins. Do następnego razu!
Serial Stranger Things w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Stranger Things (sezon 3) (Netflix)
Werdykt
Dobrze było wrócić do Hawkins!