https://www.youtube.com/watch?v=ic9BINlerN8
Byłoby miło, gdyby od czasu do czasu moje wyobrażenia o tym, czym serial będzie, bardziej przystawały do tego, czym jest. Nawet wtedy, kiedy pozbawi mnie to cennego elementu zaskoczenia. Niestety w przypadku Temple interesujący jest pomysł wyjściowy, ale całości daleko do nadziei, którymi darzyłem widowisko.
Świetny Mark Strong w Temple wcielił się w Daniela Miltona, chirurga prowadzącego podziemną quasi-klinikę. W tym przypadku słowo “podziemna” jest wieloznaczne, gdyż klinikę prowadzi nie tylko bez jakichkolwiek pozwoleń, ale również mieści się ona pod londyńską stacją metra Temple Station. Przyjmuje tam wszystkich tych, którym nie po drodze z klasyczną służbą zdrowia. Jego pacjenci są operowani w nieprzyjemnych okolicznościach przyrody, bo klinika jest ponura, nieprzyjazna, wręcz odpychająca. Przestronną salę operacyjną zdobią gołe cegły i sprawia wrażenie miejsca, w którym prędzej nabawicie się tężca, niż zostaniecie wyleczeni.
Przyjmuje ludzi, którzy mają na pieńku z prawem, nie mają ubezpieczenia, wstydzą się procedur medycznych lub są niezbyt rozgarnięci. Nie tylko ostatnia, ale również trzy pierwsze z wymienionych grup mają niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. W końcu nie przyciąga ich tam renoma Daniela, którą ma i to niemałą, ale nie chwali się nią, gdyż pragnie zachować anonimowość. W serialu mamy zaledwie kilka sensownych przypadków, a reszta jest nieco naciągana, nawet z punktu widzenia osoby niepałającej sympatią do służby zdrowia.
Otoczka podziemnej kliniki jest interesująca na papierze. Niestety twórcy nie mieli pomysłu jak zajmująco przedstawić dramaty pacjentów, a jednocześnie sceny operacji są dalekie od tego, co widzieliśmy w serialach kipiących od medycznego dramatyzmu na sali operacyjnej pokroju The Knick.
Kręgosłupem opowieści jest nie sama klinika, a walka o życie żony Daniela. Ta mierzy się ze śmiertelną chorobą, na którą próbuje wynaleźć lekarstwo. Niestety nie udaje jej się to, chociaż jest blisko sukcesu. Zapada w śpiączkę, a mąż kontynuuje pracę nad lekiem, oznajmiając wszystkim, w tym córce, że Beth popełniła samobójstwo. Wraz z byłym pacjentem, mającym świra na punkcie schronów, rozwijają podziemną klinikę chirurgiczną. Lee pozwala pracować Danielowi nad lekarstwem i ukrywać żonę przed światem w podziemiach.
Kompan pewnego dnia przywozi znajomego z kulą w brzuchu. Chłopak uczestniczył w niezbyt udanym skoku, a Daniel ratuje mu życie. Nieco później chirurg wykorzystuje pieniądze z napadu na zakup czarnorynkowej nerki dla żony, co sprawia, iż na trop wpada policja oraz przestępcy. Pierwsi chcą zamknąć złodzieja, drudzy przejąć pieniądze i zakończyć życie nieporadnego bandyty.
Temple to remake norweskiego serialu Valkyrien. Klinika przetrwania. Pierwowzoru nie widziałem, ale szybko rzuca się w oczy, iż twórcy brytyjskiego widowiska nie mieli pomysłu, jak z głową opowiedzieć tę historię na nowo.
Opowieść wypełnia multum wątków, które nie mają wystarczająco miejsca, by je rozkręcić. Kolejne operacje, sprawa żony, piętrzące się romanse, wątek kryminalny… Jednym słowem mamy przesyt tematów i jednocześnie niedosyt w ich rozwijaniu.
Mam żal do ekipy filmowej, iż niemal kompletnie olała interesujące zaprezentowanie chirurgicznych czarów Daniela, a dodatkowo zasypała serial problemami miłosnymi, które sprawiają, iż chwilami Temple to bardziej niezgrabne romansidło niż pełnokrwisty kryminał z wątkiem medycznym. Szybko mnie to zmęczyło, a w pewnym momencie zaczęło irytować. Wystarczyłaby jedna zdrada, a dorzucenie do tego rozłąki, złamanego serca czy związku wbrew woli dziecka, niemal kompletnie rozmywa fabułę.
Temple to serial, który na zwiastunach zapowiadał się co najmniej przyzwoicie. Jednak projekt powierzono ludziom bez wyobraźni. Nie umieli nadać sznytu opowieści.
Gdyby oddać produkcję w ręce kogoś, kto umiałby pomysł wyjściowy i ogólne założenia przekształcić w coś wyjątkowego, to mogłaby to być jedna z lepszych tegorocznych produkcji z Wielkiej Brytanii. Na myśl przychodzi mi Jed Mercurio, którego większość z Was zapewne kojarzy przede wszystkim z Bodyguardem czy Line of Duty. Trochę fantazjuję, ale wiem, iż on jak niewielu innych w branży, potrafi tworzyć seriale od a do z, nadając im charakter nie do podrobienia, a jego narracja zżera zmysły. Robi wszystko to, czego nie potrafią twórcy Temple – pisze świetne dialogi, z głową prezentuje na ekranie pomysły i jak nikt inny utrzymuję narracyjne napięcie, które wypełnia licznymi zwrotami akcji. Wiedzą to widzowie, którzy widzieli wspomniane przeze mnie seriale, ale także pierwszy i jedyny warty obejrzenia sezon Kontry oraz jego medyczne produkcje – Carrdiac Arrest, Przypadki i Critical. Ostatnia z wymienionych pozycji należy do najmniej przeze mnie lubianych, ale to, na co pozwolił sobie twórca na sali operacyjnej, to niebo a ziemia w porównaniu z tym, co widzimy w Temple, gdzie operacje są nudne, a momentami wyglądają wręcz nieznośnie słabo.
Miałem nadzieję, iż produkcja Sky One będzie czymś wielkim, a okazała się czymś niepotrzebnym. W Temple Mark Strong chwyta za skalpel i jest mu z nim do twarzy. Szkoda tylko, że przyszło mu operować w niezbyt zajmującym serialu, który bywa wręcz głupi. Tutaj poza interesującym pomysłem na historię i charyzmą głównego bohatera, mamy do czynienia z serialem straconych szans i stratą czasu.
Serial Temple na HBO ▶
Recenzja serialu Temple (sezon 1) (Wielka Brytania: Sky One; Polska: HBO GO)
Werdykt
Temple to świetna gra Marka Strona i ciekawy pomysł wyjściowy, a później długo, długo nic. Strata czasu.