The Boys to miał być serial brutalny, wulgarny i jechać po bandzie. I dokładnie taki jest – co ucieszy jednych, a zniesmaczy drugich.
Wyobraźcie sobie świat pełen superbohaterów. Czy byliby szlachetnymi stróżami ludzkości, którzy bezinteresownie poświęcają życia niczym członkowie Avengers, czy raczej celebrytami brylującymi w świetle reflektorów i częściej zagrażającymi społeczeństwu niż go broniącymi? Śmiem twierdzić, że wizja Gartha Ennisa, spisana lata temu w komiksie The Boys, jest bliższa rzeczywistości. Przyznaję, że jest to autor, który epatuje skrajnościami, ale nierzadko trafia w punkt. I tak jest w tym przypadku, co świetnie przechwycili z kart komiksów twórcy serialu.
Mam świadomość, że nie było to proste, bo widowisko mogło nie udać się na tysiące sposobów. Mogła powstać sieczka lub nieznośna satyra na superbohaterów. Jednak dostałem dokładnie to, czego po serialu oczekiwałem. A nawet trochę więcej.
The Boys opowiada o świecie pełnym superbohaterów, którzy pomimo tego, że mają supermoce i paradują w pstrokatych kostiumach, to ciężko ich nazwać bohaterami.
Jedni latają, drudzy rozmawiają z rybami, a jeszcze inni poruszają się z nadludzką prędkością – wachlarz mocy jest niemal nieograniczony. Największą chwałą dla takiego supka jest wstąpienie do elitarnej Siódemki, której przygodami żyje cały świat. Ich losy spisywane są w książkach, kręci się o nich filmy, w których sami występują, a zabawki i reklamy z nimi można znaleźć niemal wszędzie. Jednak ich wspaniałość jest powierzchowna. Za murami korporacji Vought zasiadają w wielkiej sali zblazowani superbohaterowie, którym w głowie przede wszystkim blichtr, pieniądze, ćpanie, seks i przemoc. Najbardziej ukochany przez lud Ojczyznosław, to w zasadzie socjopatyczna wersja Supermana.
Po drugiej stronie barykady jest mała grupka mścicieli, która została reaktywowana po tym, jak Pośpieszny, jeden z członków Siódemki, pod wpływem tajemniczego narkotycznego dopalacza, zmasakrował bogu ducha winną dziewczynę Hugha. W życiu zrozpaczonego mężczyzny, który jeszcze niedawno spokojnie ciągnął od dziesiątego do dziesiątego, pracując w sklepie z elektroniką, pojawia się Billy Rzeźnik. Chce pomóc chłopakowi zemścić się na jego niegdysiejszym idolu, który przyprawił go o cierpienie i nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Dosyć szybko okazuje się, iż w zahukanym Hughu drzemie coś więcej. Mściciele najpierw porywają, a później próbują zabić jednego z członków Siódemki.
Od tej pory nie ma już odwrotu i muszą, często wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi, rozpracować i zlikwidować pozostałych członków elitarnej supergrupy.
Jednak rzeczy nieco się komplikują, gdyż pomiędzy nową członkinią Siódemki, Gwiezdną, a Hughem, rodzi się uczucie. Nam pozostaje śledzić, jak to wszystko się rozegra. Kto zginie, a kto ujdzie z życiem. Które karty zostaną odsłonięte i jakie historie niosą z sobą poszczególni bohaterzy. I czy związek Hugha z Gwiezdną ma przyszłość.
Serial bardzo mocno współgra z tym, co możecie przeczytać na łamach komiksu, ale historia została mocno przemyślana i przepisana. Chwała twórcom za to! Nie zmienił się charakter opowieści, tło jest podobne, kręgosłup fabularny również. Jednak poprzestawiano pewne elementy – odjęto jedne rzeczy, dodano inne. I to bardzo dobrze zrobiło widowisku. Sprawia to również, że widz znający komiks, dostaje to, co zna i lubi, ale kilka razy twórcy miło go zaskakują. Ciężko napisać, że serial jest lepszy niż komiks, bo to nieco inna bestia, ale jest zdecydowanie ciekawszy przez to, jak rozłożono akcenty opowieści.
The Boys przede wszystkim świetnie się ogląda.
Historia jest prosta jak drut i praktycznie sprowadza się do walki dobra ze złem, gdzie zło jest równie nieoczywiste, jak dobro. Serial sprężył się z kreskówkową wizją pełną przerysowań, barbarzyńskiej przemocy, niepoprawności wszelakiej i ostrego humoru pełnego wulgaryzmów. Jednak w całej tej rzezi, nie zapomniano o zadbanie o relacje międzyludzkie oraz dramatyzm. Napięcie jest budowane od samego początku do samego końca. I chociaż nie jest podkręcane do stopnia powodującego lekkie palpitacje, to nieraz żywo martwiłem się o los bohaterów, których ciężko nie polubić, chociaż to bardzo skomplikowane i brutalne typy.
Ponadto The Boys zrealizowano z rozmachem. Nie jest to poziom Avengers: Koniec gry, ale w serialowych warunkach to wygląda więcej niż przyzwoicie. Widać, że budżet był niemały i komputery magików od efektów specjalnych pracowały pełną parą. Większość superbohaterskich seriali przy tym wygląda biednie lub najwyżej nieźle. Podobało mi się również odważne operowanie kamerą, przez co serial momentami zdradza prawdziwie kinowy sznyt.
Również aktorsko jest świetnie. Dialogi są bezpretensjonalne i często niewyszukane, ale jak najbardziej na miejscu, a artyści doskonale je poczuli. Co było praktycznie do przewidzenia, bo mamy tu znanego z Banshee Antony’ego Starra, który wcielił się w Ojczyznosława oraz zwyczajowo świetnego Karla Urbana, użyczającego twarzy Billy’emu Rzeźnikowi. Aczkolwiek widowisko niejednokrotnie skrada Jack Quaid jako prostolinijny Hugh czy Erin Moriarty jako Gwiezdna. Ponadto chemia między tą dwójką naprawdę mnie kupiła. Są co prawda gorsze role na drugim i trzecim planie, ale giną gdzieś w blasku gwiazd nadających ton opowieści.
Jest jedna rzecz, przez którą The Boys może być dla niektórych historią nieoglądalną.
Poziom brutalności jest momentami tak daleko idący, że niemal niedorzeczny. Jeśli myślicie, że ugrzeczniono komiksowy poziom przegięć, to nic z tych rzeczy. Krew bryzga i zalewa cały ekran, a wnętrzności walają się po podłodze. Bohaterzy klną z zacięciem godnym szewca i nie zabrakło scen masturbacji czy fellatio. Nagości jest tu również sporo. Chyba wszystko przebija scena, w której jedna z drugoligowych superbohaterek, której czas już minął, miażdży głowę mężczyzny, gdy ten zaspokaja ją oralnie. Miazga.
Ponadto nie jest to serial silący się na wybitność. Stawia przede wszystkim na bezkompromisową rozrywkę i trafi do serc widzów, którzy nie boją się sponiewierania formą i treścią. Pełno tu sprawdzonych i nieskomplikowanych schematów, które zostały zaprezentowane mięsiście i akuratnie. To bardzo bezpieczna, świetnie zrealizowana i wciągająca produkcja, jednak nieotwierająca nowych podwojów.
The Boys will be The Boys!
Koniec końców bawiłem się świetnie. Już po seansie trafiło do mnie, że The Boys to najlepszy serial superbohaterski. W szranki z nim mógłby stanąć najwyżej pierwszy sezon Daredevila. Okazuje się, iż istnieje świat poza Marvelem czy DC Comics, jednak trzeba sięgnąć po interesujące historie i nadać im bieg rękami utalentowanych twórców. Tutaj zgrano jedno z drugim. Tym samym mocno czekam na kontynuację, bo pierwszy sezon to jedno z ciekawszych widowisk 2019 roku.
Gorąco polecam serial tym, którzy lubią mocne historie, dobrze zrealizowane i napakowane akcją produkcje, w których nie brak emocji. Często nieco nad wyraz, ale jednak dramaty są zarysowane na tyle interesująco, by dać się kupić temu światu, tej wizji, tej estetyce. Jednak rozumiem, że The Boys ma taką ikrę, wyrazistość i tak wielkie jaja, iż może nie przypaść do gustu wszystkim. Mnie to widowisko kupiło bez reszty.
Serial The Boys w serwisie Amazon Prime Video >>
Recenzja serialu The Boys (sezon 1) (Amazon Prime Video)
Werdykt
Jeśli macie grubą skórę wtedy warto. Jeśli jesteście wrażliwcami, to lepiej wróćcie do ulubionej telenoweli.
hit tego roku jak dla mnie;)czytałem komiks i ….jest godnie;) może lekko ugrzeczniony w sensie komiksu ale pięknie to wszystko wygląda. Mocna 9
Spodziewałem się, że będzie o wiele grzeczniej. Jednak, gdy zobaczyłem zmasakrowane resztki dziewczyny Hugha, pomyślałem: jestem w domu. Świetny serial, ale jednak nieco wyżej stawiam Czarnobyl i Paragraf 22.
Zapomniałem dodać że serial roku jeżeli chodzi o świat komiksu:) seriale które wymieniłes sztos..oczywiście zgadzam się w 100%
I to w czasie, gdy seriale superbohaterskie są całkiem, całkiem. Mam nadzieję, że The Boys to pierwszy z wielu takich. Bo chociaż były wcześniej niezłe adaptacje, to jeszcze nikt się nie ośmielił pojechać tak mocno i tak dobrze.