USA Network z roku na rok śmielej poczyna sobie na rynku serialowy, oferując coraz odważniejsze produkcje. Żeby wspomnieć o perle w koronie, jaką jest Mr. Robot, którym zachłysnął się cały świat. Jednak zdarzają się również wielosezonowe potworki w stylu Kamuflażu. Jak w tym gronie wypada The Sinner?
Całkiem nieźle. Chociaż nie jest to kryminał tak wysokich lotów, jak opisywany przeze mnie niedawno Ozark, to ogląda się go przyjemnie. O ile można mówić o przyjemnościach czerpanych ze śledzenia następstw okrutnej zbrodni.
Przez większość czasu będziecie zadawali sobie pytanie: dlaczego?
Dlaczego kolejny, nieciekawy i cholernie upalny dzień skończył się tak tragicznie? Dlaczego główna bohaterka postawiła się w tak koszmarnej sytuacji? Dlaczego zdawałoby się typowa, żyjąca z dnia na dzień trzydziestokilkuletnia żona swojego męża była zdolna do takiego okrucieństwa? Dlaczego tej nieco zahukanej, zagubionej i żyjącej w nieznośnej rutynie kobiecie puściły wszelkie hamulce? I co dalej?
Odpowiedź na to i kilka innych pytań znajdziecie w serialu, który ogląda się trochę jak miszmasz Rodziny Warrenów z Rectify i serią dokumentalną Kobiety, które niosły śmierć. Dostrzegłem również kilka elementów zapożyczonych z książkowej Carrie. Brzmi to, jak łącznie ognia z wodą i trochę tak jest. Pełnokrwisty dramat miesza się tu z nieco tanimi upiększeniami. Od strony realizacyjnej jest również nietypowo, gdyż dosyć mroczne zdjęcia zmiksowano ze słonecznymi pocztówkami wiejskich klimatów Karoliny Południowej.
I właśnie te widoki zostają najbardziej w pamięci. Brawa należą się Jodyemu Lee Lipesowi, który sprawił, iż pracy kamery może nas momentami nieledwie zaskoczyć. Kiedy ma być surowo, jest surowo aż do szpiku kości. Kiedy ma być sielankowo, słodycz słońca aż kuje w oczy. Profesjonalna robota.
Serial The Sinner jest luźno oparty na bestsellerowej powieści Petry Hammesfahr.
Pomimo że książki jeszcze nie czytałem, to wiem, iż została bardzo mocno przeinterpretowana przez Dereka Simondsa, który pisał scenariusze do takich seriali jak Astronaut Wives Club oraz When We Rise. Wyszło mu to całkiem znośnie i nawet jeden dialog, a właściwie monolog matki głównej bohaterki, zapadł mi w pamięć szczególnie. Również od strony reżyserskiej nie jest źle. Antonio Campos od czasu Christine jest w całkiem niezłej formie, aczkolwiek były chwile, gdy chciałoby się więcej, mocniej, lepiej…
Na szczęście przepiękna Jessica Biel spisała się znakomicie, wcielając się w główną bohaterkę. Jej serialowa Cora to kawał dobrej aktorskiej roboty. Byłaby najjaśniejszym punktem całego widowiska, gdyby nie Bill Pullman w roli przezornego detektywa Harryego Ambrose’a. Jest świetny. Reszta ekipa na razie tylko się przemyka i z oceną trzeba poczekać, aż dostaną więcej do zagrania. Poza Christopherem Abbottem, serialowym mężem Cory, który dostał sporo scen i wypadł w nich wyjątkowo nijako.
Pierwszy odcinek zaledwie nadgryza dramat sytuacji. Chcę wiedzieć więcej!
W tle majaczą rodzice Cory – najgorszego sortu psychofani stwórcy. Ponadto już po czołówce można domniemywać, iż ośmioodcinkowa historia będzie kręciła się wokół zdrowia psychicznego bohaterki (wpisano ją w plansze testu Rorschacha). A rola detektywa Ambrose’a jest tak niejednoznaczna, jak intrygująca.
Do tej pory bieg zdarzeń był dosyć przewidywalny, ale czuję w powietrzu zwroty akcji i przynajmniej kilka tajemnic do odkrycia. Jakkolwiek przyznaję z góry, że z arcydziełem do czynienia nie mamy. Pierwszy odcinek The Sinner był lekkim i szybkim zapychaczem czasu, a gdy pisze te słowa, w Stanach Zjednoczonych wyemitowano kolejny. Dlatego zabieram się do oglądania. Co samo w sobie jest jakąś rekomendacją.
Ocena końcowa
The Sinner (2017) - Sezon 1, Odcinek 1
Solidny kryminał. Dla fanów krwistych dramatów jak znalazł. Dla reszty strata czasu.