Jak można było tak nisko upaść? Najwidoczniej można, kiedy ktoś się wyjątkowo nie postara. Po dwóch całkiem niezłych sezonach “The Sinner” wrócił z trzecim, tak skrajnie słabym, że na dobrą sprawę najnowszą odsłonę z poprzednimi łączą tylko tytuł i główny bohater, detektyw policji Harry Ambrose zmagający się z rwą kulszową.
W “The Sinner” tym razem obserwujemy śledztwo w sprawie, wydawałoby się, zwykłego wypadku drogowego, w którym uczestniczyło dwóch przyjaciół ze studiów, którzy spotkali się po latach. Nick (Chris Messina) wyzionął ducha w męczarniach, a Jamie (Matt Bomer) zaledwie się zadrapał. Stary, wnikliwy Harry (Bill Pullman) szybko dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak i zaczyna przyglądać się Jamiemu, który zachowuje się dosyć dziwnie.
I tutaj będzie spoiler, chociaż twórcy wcale tego nie ukrywają – o winie Jamiego dowiadujemy się już w pierwszych odcinkach. Nauczyciel po czterdziestce popada w coraz większe skrajności, które zamieniają się w szaleństwo. Harry odkrywa, że jego znajomość z Nickiem miała o wiele głębszy i wyjątkowo niezdrowy charakter.
Spotkałem się z twierdzeniem, iż mamy tu do czynienia z dekonstrukcją męskości oraz z prezentowaniem koncepcji nadczłowieka.
Z tym drugim się zgadzam, chociaż nie jest to kluczowy element, a z pierwszym kompletnie mi nie po drodze. Dla mnie to było raczej zaprezentowanie osoby zmanipulowanej, skrajnie współuzależnionej, z traumą po nieformalnym związku z kompanem o narcystycznym zaburzeniu osobowości. Jest to pokazane nieco na wyrost, miejscami mocno naciągane. Jakkolwiek chwała scenarzystom, że próbowali zaprezentować postać, której problemy psychiczne wpływają na niecne postępowanie. Wyszło, jak wyszło, ale to miło, że nie dostaliśmy kolejnego psychopaty, który zabija, bo słyszy głosy albo boli go w krzyżu.
I tutaj kończą się jakiekolwiek pochwały, bo trzeci sezon “The Sinner” zawodzi niemal na każdym kroku.
Utyskiwania zaczynam od realizacji, której brak jakiegokolwiek stylu, czegoś przyciągającego wzrok i uszy, jak to było przy poprzednich odsłonach. Bohaterzy bawią się w żenującą wersję zabawy w kotka i myszkę, a kiedy ginie kolejna osoba, policja na dobrą sprawę niewiele sobie z tego robi, chociaż winny jest na wyciągnięcie ręki. W pewnym momencie do fabuły wdziera się motyw nadprzyrodzony i… I pojawia się ta niewygodna, ale całkiem rzeczywista chęć, by wyłączyć serial w diabli. “The Sinner” nie wciąga, nie nurtuje, a jedynie sprawia wrażenie napisanego na kolanie. Eklektyczne dialogi i dziwaczne zachowania bohaterów dodają nieprzyjemnej pikanterii całej tej fabularnej tragifarsie.
Nie polecam, ostrzegam, szanujcie swój czas. Miejmy nadzieję, że czwarty sezon odczaruje wspomnienie beznadziei z trzeciego.
Oglądaj serial “The Sinner” w serwisach Netflix i Canal+ >>
Recenzja serialu "The Sinner" - sezon 3
Werdykt
Nie polecam, ostrzegam, szanujcie swój czas.
Jak dla mnie najlepszy sezon z dotychczasowych. Może dlatego, że motywem przewijającym się przez wszystkie odcinki i stanowiącym niejako całe serce wszystkich działań Jamiego jest wiersz Eliota “Próżni ludzie”, który uwielbiam. Może też dlatego, że byłam kiedyś w podobnie dziwnej relacji/przyjaźni jak ta między Nickiem a Jamim – i serio, to jest strasznie potężna rzecz, na tyle, że nic z przedstawionych w serialu obrazków nie wydaje mi się mocno przesadzone. Szit, długo zostanie ze mną ten sezon
A mnie się bardzo podobał.
Drugi sezon mnie zmęczył.
Ten wciągnął.