Gromowładny syn Odyna powrócił na kinowe ekrany w widowisku Thor: Ragnarok. Jednak zamiast szekspirowskiego fantasy, uderza w zupełnie inną nutę – szalonej międzyplanetarnej podróży, przepełnionej świetną akcją i nie gorszym humorem.
Zanim docenicie w pełni trzeciego Thora, musicie wiedzieć, że nie wszystko idzie po myśli naszego blond boga. Wszelkie znaki na niebie i Asgardzie wskazują na zbliżający się Ragnarok, czyli totalne unicestwienie tamtejszej cywilizacji. Z Odynem nie jest najlepiej, a dodatkowo pojawia się jego wyrodna córka, która nie czuje zbytniej sympatii do rodziny. Thor i Loki ledwo uchodzą z życiem po starciu z Helą. I tak od słowa do słowa, lądują na planecie-śmietniku Sakaar, gdzie reguły ustala wypacykowany Arcymistrz, którego ulubionym zajęciem jest organizowanie walk na arenie. Bóg piorunów nie tylko będzie musiał wymigać się z rywalizacji, ale przede wszystkim znaleźć sposób na wydostanie się z planety wyrzutków. Jednak to wyłącznie rozgrzewka przed starciem z Helą, która przejęła władzę w Asgardzie i sieje tam krwawy terror.
Nim to się stanie, pojawi się Hulk. I będzie to nie byle jaki Hulk, a Hulk gladiator. Najlepsza filmowa interpretacja tego bohatera, jaką widziałem do tej pory. Od czasu, gdy widzieliśmy go w Avengers: Czas Ultrona wiele się zmieniło – przede wszystkim zrobił się gadatliwy i zyskał osobowość. Nie jest już totalnie bezmyślną kupą mięśni niszczącą wszystko na swojej drodze, a bezmyślną kupą mięśni niszczącą wszystko na swojej drodze. Mark Ruffalo wraca jako jego alter ego. Aczkolwiek nie spodziewajcie się wielu występów Bannera. Momentami realnie żal było mi naukowca uwięzionego w ciele zielonego olbrzyma, gdyż jego obrzydliwa strona powoli przejmuje kontrolę.
Tyle o Hulku w filmie o Thorze? Nie da się ukryć, że momentami kradł widowisko. Co nie zmienia tego, że powracający do roli protagonisty Chris Hemsworth ciągle czuje postać.
Więcej. O ile wcześniej napisałbym, że jest niezłym Thorem, tak teraz uważam, iż scalił się z superbohaterem w stopniu bliskim do Hugha Jackmana i Wolverine’a i Roberta Downeya Jr. oraz Tony’ego Starka. Wciąż jest tym samym młodym bogiem, nie do końca ogarniającym rzeczywistość i podchodzącym do życia z tylko sobie wrodzoną naiwnością, ale dopiero teraz nie czułem w jego grze żadnego fałszu i pokochałem postać, którą wykreował.
To nie wszystko. Na szczególną uwagę zasłużyła Tessa Thompson wcielająca się w Walkirię. Wojowniczkę pochłaniającą alkohol w hurtowych ilościach. Jednocześnie nie mniej niebezpieczną i twardą, co Thor i Hulk. Pomimo zmian widocznych gołym okiem ani przez chwilę nie brakowało mi anielskiej urody komiksowej Walkirii. Tym samym Tessa uciera nosa wszystkim, którzy plują na zmiany w wyglądzie komiksowych bohaterów przenoszonych na ekrany kin.
Jeff Goldblum wcielający się w Arcymistrza to popisowa kreacja, ale aż prosiło się o trochę więcej czasu ekranowego dla jego niesamowitości. Czułem również niedosyt Heli, którą znakomicie zekranizowała Cate Blanchett. Z tym że choruje na to, co większość antagonistów Marvela. Nie poświęcono jej wystarczającej uwagi. Jest zła, mocarna i zrobi wszystko, by osiągnąć swój diaboliczny cel. To niestety za mało, by zainteresować widza jej postacią.
Jak wspomniałem, a większość z Was wie z doniesień, plakatów i zwiastunów, dużą rolę dostał także Loki, którego jak zwykle bezbłędnie sportretował Tom Hiddleston. I cholera, chociaż z wiadomych powodów nie chce się, to ciężko nie lubić tego psotnika.
Taika Waititi, który dał się poznać od najlepszej strony dzięki Co robimy w ukryciu, reżyserując Thor: Ragnarok nadał produkcji osobisty sznyt.
Porównałbym to wyłącznie do tego, co w Marvelu zrobił James Gunn ze Strażnikami galaktyki. Nie trzyma się sztywno wypracowanych zasad, tworząc świetne kino rozrywkowe, jednocześnie takie, którego nie pomylicie z żadnym innym filmem studia.
Radę dały również efekty specjalne, do których określenie spektakularne pasuje jak ulał. Niczego nie można odmówić zdjęciom. Jednak to scenografia i kostiumy robią największe wrażenie. Przede wszystkim wtedy, kiedy mówimy o tym, co można zobaczyć na Sakaarze. Planeta wygląda jak jeden wielki kolorowy śmietnik. To taki wesoły Łowca Androidów. Moje zachwyty kończę na muzyce, idealnie oddającej szalony charakter produkcji, z Immigrant Song Led Zeppelin na czele.
Nie byłbym sobą, gdybym na koniec trochę nie ponarzekał. Kompletnie nie zrobiło na mnie wrażenia zakończenie. Brakowało mu ikry i popisowości, której doświadczyłem w pierwszych aktach. Waititi nie miał pomysłu i postawił na szybkie łubudubu, które sprowadziło się głównie do kosztownych efektów specjalnych. Te same w sobie złe nie były, ale oczekiwałem błyskotliwszego zamknięcia.
Nie zmienia to tego, że czuję, iż Thor: Ragnarok nie jest ostatnią produkcją Marvela, w której palce maczał Waititi. Reżyser czuje kino komiksowe i stratą niepowetowaną dla widów i wytwórni byłoby, gdyby nie stworzył czegoś jeszcze. Thor wyszedł mu niemal bezbłędnie i nie przesadzę, jeśli napiszę, że był to najbardziej rozrywkowy blockbuster, jaki widziałem w 2017 roku.
Oglądaj film Thor: Ragnarok w serwisie Chili >>
Ocena końcowa
Thor: Ragnarok (2017)