Biorąc pod uwagę inflację To nie jest najbardziej kasowym horrorem wszech czasów. Ten tytuł ciągle dzierży Egzorcysta – w odpowiednich warunkach nadal bardzo efektywny horror. Jednakowoż to, co zrobił z portfelami i zdrowiem psychicznym widzów poprzedni film Muschiettiego, zasługuje na oklaski.
To reklamowało się już samą obsadą, w której znalazł się Finn Wolfhard, kiedy trwał gigantyczny hype na ejtisy i Stranger Things. Serialu nie lubię, ale w latach osiemdziesiątych powstało wiele godziwych filmów grozy, które darzę szczególną estymą. W 1986, roku mojego urodzenia, Stephen King opublikował tomiszcze, które pisał będąc w bardzo dobrej komitywie z kokainą. Książkowego To nigdy bym nie rozpatrywał w kategorii potencjalnego blockbustera. Nie pomógł mi zmienić zdania o tym paździerzowy miniserial. Ma on swój powab, ale nie czuję w nim grozy. Z kolei nowe To nieźle sobie radziło w tej dziedzinie, dostarczając tony zabawy.
Pierwszy film pokochaliśmy dzięki obsadzie i chemii między postaciami. Klub frajerów tak dał w kość morderczemu śmieszkowi, że ten zapadł w ponad ćwierćwieczny letarg. Dzieciaki przysięgły sobie, że jeśli To wróci, wrócą oni i zamkną cyrk Pennywise’a na dobre.
To: Rozdział 2 to również grubo ponad sto minut frajdy, ale czar szybko prysł, bo film totalnie nie sprawdza się jako horror.
Raz na 27 lat w Derry giną dzieci, ale nikt nie zdaje się tego zauważać. Bill Skarsgard ponownie bezbłędnie wciela się w Pennywise’a – prastarego potwora rezydującego głęboko pod miasteczkiem w stanie Maine. Żywiący się strachem dzieci postrach, najczęściej przybiera postać klauna, który zjada swoje ofiary. Gdyby kilkanaście lat temu ktoś w ten sposób chciał sprzedać mi tę historię, ale z moją obecną wiedzą na temat filmów grozy, reakcja byłaby tylko jedna: SHUT UP AND TAKE MY MONEY!!!
Po mocnym początku druga część bije ekspozycją po głowie, co rozumiem, bo nie każdy czytał książkę i nie musiał sprawdzać listy płac. Jednak Gary Dauberman tym razem sam napisał scenariusz i trochę go to przerosło. Szczególnie tempo drugiej części jest mocno nierówne. Wszyscy po dorośnięciu opuścili Derry, zostawiając tam traumę z dzieciństwa. Wszyscy, poza Mikiem, który zdecydował się przyjąć rolę strażnika zła. Mija dwadzieścia siedem lat. W Derry znowu zaczynają znikać dzieci. Mike obdzwania Klub frajerów i prosi ich o przybycie do miasteczka, w którym jak można sądzić, zostawili pamięć o wydarzeniach zapoczątkowanych śmiercią Georgiego. Tymczasem Frajerzy o wszystkim po prostu… zapomnieli? Naciągane, ale konieczny plot device to konieczny plot device. Ten niestety redukuje ciężko wypracowane tempo po niezłych fragmentach pokazujących, co po tylu latach słychać u ferajny.
Zabierając się do pisania, musiałem się zastanowić, co było dla mnie jako widza ważniejsze: efektywność filmu jako horror, czy to, że sprawił mi mnóstwo frajdy, gdy już cała orkiestra była na miejscu i grała swoje.
Zanim Muschietti i Dauberman rozpędzą tego filmowego behemota obecnością Pennywise’a w centrum uwagi, starają się umilić widzom czas przebywaniem z dorosłymi Frajerami. Obsada jest dobrana w punkt. Kupuję bez problemu Billa Hadera jako dorosłego Richiego i Jamesa Ransone’a jako dużą wersję Eddiego. Jessica Chastain też sprawdza się jako Beverly. Natomiast Jay Ryan jest rozpraszająco podobny do Doktora Strange’a.
Najmocniej bodzie zmarnowanie aktora kalibru Jamesa McAvoy’a grającego dorosłego Billa. Nie czułem w tym dobrego pomysłu na postać, ale książka z tego co pamiętam, miała podobny mankament – nie kojarzę, żeby King wyraźnie sugerował, że Bill Denbrough miał talent albo ambicje literackie. Mimo tego McAvoy daje z siebie wszystko jako aktor, aż w końcu trafia w emocjonalne tony znajome z pierwszego filmu. Jednak dorosły Bill jest dla mnie papierową postacią (puns I got them!) i jest to wina wyłącznie scenarzysty i reżysera. Da się odczuć, że obsada spędzała razem dużo czasu, ale nadal wygrywają ich młodsi odpowiednicy, których widzimy w retrospekcjach. Niestety wrzucono ich do filmu bez wyraźnego porządku.
Cały film tak meandruje, że mógłbym go na przemian chwalić i ganić w co drugim zdaniu.
Z kolei Bill Skarsgard zasługuje na jakąś nagrodę za swoją cegiełkę dołożoną do filmowego dziedzictwa Stephena Kinga. A cała ekipa, która robiła jego kostiumy i charakteryzację, powinna być przynajmniej nominowana do najważniejszych nagród w branży. Dla mnie są doktorami honoris causa popkultury.
Z kolei montaż ledwo mija się z nominacją do Złotej Maliny. Mimo czasu trwania ma się wrażenie, że wyleciało dużo materiałów, które upłynniłyby narrację i złagodziłyby zmiany tempa w oczekiwaniu na kolejny jump scare’y. Najstraszniejsze w filmie są halloweenowe dekoracje w postaci strasznego klauna i oka wypełzającego z ciasteczka z wróżbą. Tak jakby Opowieści z krypty spotkały gang Scooby’ego i poszli razem do tunelu strachu w wesołym miasteczku.
Mimo wszystko na To: Rozdział 2 bawiłem się dobrze. Andy Muschietti i Gary Dauberman są świetni w grze podtytułem nawet-jeśli-was-nie-przestraszymy-to-polubicie-To.
Gdybym miał przyjaciół, których mógłbym zabierać do kina na straszne filmy, to zabierałbym ich właśnie na takie jak Martwe zło i To: Rozdział 2. Film wydaje mi się dobrym kierunkiem ekranizacji literatury króla horroru. Widać, że dano reżyserowi sporą wolność twórczą i zmarginalizowano wpływ powieści na ostateczny kształt filmu. Nie mogę się doczekać, jak to podejście sprawdzi się w nadchodzącym filmie Mike’a Flanagana, który z kolei wziął się za przenoszenie na duże ekrany powieści Doktor Sen. Jaram się jak serce Bena we włosach Beverly.
Film To: Rozdział 2 w serwisie Chili >>
Recenzja filmu To: Rozdział 2 (It: Chapter Two) (2019)
Werdykt
To: Rozdział 2 również zarobi swoje, ale nieco odstaje od filmu sprzed dwóch lat.