“Twisted Nerve” – recenzja filmu

Dariusz Filipek
Dariusz Filipek 14 wyświetleń
4 min czytania
Recenzja filmu "Twisted Nerve"
Zwiastun filmu “Twisted Nerve”

Podryw na opóźnionego? Dlaczego nie!?! “Twisted Nerve” wchodzi w buty psychopaty, który wybrał niecodzienny sposób na romans.

CZYTAJ WIĘCEJ O:
TWISTED NERVE

“Twisted Nerve” narobiło sporego zamieszania w 1968 roku. Środowisko psychiatryczne było oburzone produkcją delikatnie, aczkolwiek sugestywnie wiążącą zespół Downa z ciągiem do zachowań natury kryminalnej. Obruszenie było tak wielkie, że swoje zniesmaczenie wyraził nawet ówczesny minister zdrowia i opieki społecznej Wielkiej Brytanii, David Ennals. Konsultant medyczny, profesor Lionel Penrose, poprosił o usunięcie swojego nazwiska z filmu. Z kolei reżyser, Roy Boulting, powiedział, iż krytyka wywołała u niego szok, depresję i wyraził głębokie ubolewanie oraz żal.

Twisted Nerve recenzja filmu
Martinowi dosyć daleko do najprzyjemniejszych ludzi na świecie

Jakkolwiek z perspektywy czasu, pomijając dziwaczne i niepotrzebne wtrącenia, jak przywołanie w finale poematu George’a Sylvestera Vierecka (właśnie z jego Slaves zaczerpnięto tytuł filmu) czy profesorskie tyrady, bardziej doceniam to, co zobaczyłem w filmie, aniżeli jestem skłonny do jego ganienia. W końcu produkcja opowiada nie o kimś upośledzonym, a o mocno zaburzonym młodym mężczyźnie — antyspołecznym narcyzie, którego można śmiało zaliczyć do tak zwanej ciemnej triady, gdyż zdradza również cechy makiaweliczne. Film z 1968 roku pokazuje to całkiem dorzecznie.

Dziś wiemy, iż antyspołeczne zaburzenie osobowości, czyli potocznie psychopatia, jest najczęściej efektem zdarzeń środowiskowych, szczególnie występujących we wczesnym okresie dojrzewania. Genetyka sprowadza się przede wszystkim do większej predyspozycji do wykształcenia zaburzenia. Mechanizmy obronne, które później nazywamy potocznie narcyzmem, psychopatią czy zachowaniami granicznymi tworzą się głównie w następstwie złej opieki nad dzieckiem.

Zostawię niegdysiejsze psychologiczne kontrowersje, aby przejść do nietuzinkowego romansu.

Niektórzy mają dosyć osobliwe sposoby na podryw. Martin (w tej roli Hywel Bennet) zauroczony Susan (Hayley Mills), zamiast zaprosić ją na kawę i zrobić z nią miłość, szybko stwierdza, że taka dziewczyna jak ona nie zainteresuje się takim chłopakiem jak on. Dlatego w swojej głowie układa przedziwny plan, dzięki któremu mógłby zbliżyć się do Susan. Udaje przed nią opóźnionego w rozwoju Georgiego.

Twisted Nerve film 1968
Martin, co zrozumiałe, nie znosi, kiedy ktoś ściska pośladki Susan

Georgie bardzo szybko wkrada się w łaski Susan. W tym czasie antybohater wprowadza w życie kolejne plany. Na drodze do szczęścia nie stanie mu nikt i posunie się nawet do morderstw, aby osiągnąć cel, którym jest w pierwszej kolejności serce Susan, ale również zemsta na ojczymie, którego obwinia o swoje nieszczęścia. Jednak nie wszystko idzie po myśli narkopaty.

Z jednej strony ogląda się to przyjemnie, a z drugiej trzeba przyznać twórcom, że mimo wszystkich kontrowersji, bardzo rzeczowo w “Twisted Nerve” zaprezentowali zaburzonego mężczyznę.

Moment, w którym widzimy Martina patrzącego w swoje odbicie w potłuczonym lustrze, a w tle leżą magazyny o kulturystyce — idealnie obrazuje kogoś nienawidzącego swojego ciała. Potłuczonego w środku, udającego na zewnątrz, że wszystko ma pod kontrolą. Oglądamy Martina manipulującego, wcielającego się w postaci pomagające mu osiągnąć cel. Takich chwil jest więcej i wielkie brawa, że w latach 60. zaprezentowano tego typu osobowość o wiele sprawniej, aniżeli często dziś, kiedy opowieści o osobach zaburzonych mają tendencję do skrajnej przesady czy zupełnego fantazjowania.

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czym faktycznie jest coś, co można określić mianem umysłowego ulu u narcyzów, to Bennet świetnie to zobrazował. Jest zupełnie innym mężczyzną, kiedy widzi się z Susan, innym, gdy rozmawia z matką, a jeszcze innym, kiedy spotyka kogoś na ulicy lub rozmawia z lekarzem. Martin/Georgie to do dziś jedna z jego najbardziej popisowych ról.

To jednocześnie obraz człowieka bardzo świadomego swoich tendencji oraz symptomów. Niezbyt subtelnie, ale całkiem akuratnie obrazuje to scena, kiedy Martin czyta książkę “Psychopathia sexualis” autorstwa Richarda von Kraffta-Ebinga. Swoją drogą warto się z nią zapoznać, gdyż jest uważana do dziś za dzieło wyjątkowo ważne w domenie patologii seksualnej. Jeśli jesteście ciekawi pracy to pracę Krafft-Ebinga z początku XX wieku znajdziecie na Archive.org. Wbrew pozorom narcyzi czy psychopaci wiedzą, że coś jest z nimi nie tak, a ci inteligentniejsi doskonale wiedzą co im jest i skąd się wzięło.

Ścieżka dźwiękowa z filmu, którą poznać wręcz trzeba

Nie można też pominąć wygwizdanego, głównego motywu muzycznego, który przewija się w filmie co rusz. Utwór skomponowany przez Bernarda Herrmanna jest jednym z tych klasyków, który znają prawie wszyscy. Na pewno kojarzycie go z “Kill Billa” Quentina Tarantino. Nie jest to przypadek, bo ten reżyser uwielbia “Twisted Nerve”, o czym rozmawiał z Edgarem Wrightem, podzielającym z kolegą po fachu sympatię do tej produkcji. Herrmanna słyszeliście wielokrotnie — pracował nad “Psychozą”, “Północą, północnym zachodem”, “Jane Eyre”, pierwszym “Przylądkiem strachu”, “Strefą mroku”, “Taksówkarzem” i wieloma innymi niezapomnianymi widowiskami, które ubierał w równie niezapomnianą muzykę.

Edgar Wright i Quentin Tarantino rozmawiający o “Twisted Nerve”

Jednocześnie “Twisted Nerve” ma problemy. To często mądry, interesujący, nieźle zagrany i porządnie nakręcony film, ale gubi go brak faktycznego napięcia i lekko komediowe wstawki.

To mogło być widowisko na poziomie “Psychozy” czy “Podglądacza”. Niestety niepotrzebny humor karykaturuje obraz. Szkoda, ale to i tak klasyk z tych, których nie wypada nie znać, jeśli jesteście fanami thrillerów psychologicznych. Ten jest lekki, miewa problemy, nie do końca spełnia zadanie, którym jest wzbudzanie w widzu przerażenia, a jednak ma w sobie wiele filmowego tego czegoś, sprawiającego, że nawet po ponad pół wieku od premiery potrafi od czasu do czasu zachwycać.

Podziel się artykułem
Śledź
Redaktor naczelny. Przez lata nieszczęśliwie związany z e-commerce. Ogląda, czyta, słucha, pisze, rysuje, ale nie zatańczy. Publikował na łamach serwisów różnych i różniastych.
1 komentarz