https://www.youtube.com/watch?v=NuRzZFjnxN4
Netflix kupując prawa do serialu Ty zapewne po cichu liczył, że będzie miał drugiego Dextera. I poniekąd to się udało. Jednak pomimo podobieństw bohaterów i zabójczej tematyki, jakościowo dosyć daleko padł Goldberg od Morgana.
Joe Goldberg to całkiem miły koleś. Zarządza nowojorską księgarnią. O literaturze wie wiele, a o odnawianiu książek prawie wszystko. Jest inteligentny, uczynny i skromny. Pewnego dnia trafił na Guinevere Beck i już dochodzi do niego, że to ta jedyna. Tym samym postanowił zdobyć serce młodej studentki, aspirującej pisarki.
Jednak Goldberg to również diabeł. Dlatego jej serce będzie zdobywał w typowy dla siebie egocentryczny i socjopatyczny sposób. Pozbędzie się wszystkich, którzy staną na drodze jego miłości. Jakkolwiek wcześniej musi poznać życie Beck od podszewki. Dlatego stanie się jej cieniem, śledzącym ją na mieście, jak i stalkującym w sieci.
Goldberg z niewinnym uśmiechem na ustach będzie manipulował, kłamał i zabijał. Absurdalnie gloryfikowana dziewczyna stanie się jego obsesją. Nie odstąpi jej niemal na krok, a jej najbliżsi staną się jego największymi wrogami. Samotny pośród swych książek i tak nie ma lepszego zajęcia niż hodowanie dzikiej manii.
Opowieść toczy się w bardzo książkowy sposób, gdzie narrator – przeważnie głosem Goldberga – dopowiada co rusz, co się dzieje w głowie bohatera.
Momentami jest to irytujące, momentami ubogaca historię i pokazuje, z jakim pokręconym typem mamy do czynienia. Ponadto motyw książek i literatury przewija się w serialu równie często, co nowe technologie i niebezpieczeństw, które ze sobą niosą. Wystarczy moment, by bezwiednie stracić prywatność. Co w serialu jest dosyć uproszczone, czasami wręcz głupio pokazane, ale daje do myślenia. Ponadto adaptacja powieści Caroline Kepnes ma bardzo mocno zarysowane tło, którym jest Nowy Jork.
Penn Badgley jako Joe nie powalił mnie na kolana. Czasem jest w swojej grze tak sztywny, że ciężko w niego uwierzyć. Aczkolwiek koniec końców, potrafił dosyć jaskrawo wbić się w pamięć jako psychopatyczny typ wmawiający sobie, że wszystko złe, co robi, robi z miłości. Badgley stworzył potwora, którego mimo wszelkich czynionych okropieństw, da się lubić. Co stawia go w panteonie sympatycznych morderców obok wspomnianego już Dextera Morgana.
I Ty właśnie takim nowym Dexterem trochę jest.
Jakkolwiek serial stacji Lifetime jest dosyć lekką opowieścią – nie tak gęstą od ogromu zbrodni, jak w przypadku produkcji Showtime. Co z mojej perspektywy jest minusem. Nie czuć tu ciężaru okropieństwa, które obserwujemy na ekranie. Mamy iluzoryczny, momentami wręcz bajkowy romans, a grzeczna otoczka i dosyć leniwie generyczne podejście sprawia, że ciężko wbić się w rytm tego, co twórcy chcą nam sprzedać. To, co robi Goldberg, jest paskudnie złe. I chciałbym widzieć to paskudztwo na ekranie, by jednoznacznie mu się sprzeciwić.
Ponadto Elizabeth Lail jako Beck kupiła mnie jeszcze mniej. Nie chcę być niegrzeczny, bo aktorka zapewne czyta te słowa i będzie jej smutno, ale jej grze brakowało jakiejkolwiek ikry. Tylko bezwiednie pojawia się na ekranie, miota się przed kamerą, mówi, co ma zapisane w scenariuszu i niewiele po tym wszystkim zostaje. To może trochę seksistowskie, ale jedyne co mi przychodzi do głowy to fakt, że miło się na nią patrzy. Przez to wyczułem jeszcze bardziej seksistowski schemat. Jej zagubiona bohaterka, nieradząca sobie kompletnie w życiu prywatnym i zawodowym, jest momentami doskonałym archetypem – jeszcze raz przepraszam – głupiutkiej blondynki.
W Ty spodobały mi się pomysły. Szczególnie nieco zapomniany książkowy świat klasyków przeplatający się z wszędobylskimi mediami społecznościowymi.
A także nie niesamowita, ale całkiem przyzwoita realizacja. I przede wszystkim to, że serial został tak skonstruowany, iż ciężko się na nim nudzić. Jednakże po serialu niewiele mi zostało. Spodziewałem się po nim czegoś więcej. Czegoś mocniejszego, czegoś bardziej wciągającego, a tak dostaliśmy trochę popłuczyny po najlepszych sezonach Dextera.
Jeśli brakuje Wam sympatycznych seryjnych morderców, to na pewno warto się skusić na Ty. Jednak nie oczekujcie po widowisku cudów. Nastawcie się na lekki, morderczy romans, który nie ucieka od uproszczeń i głupotek. A po seansie zapewne nieco krytyczniejszym okiem spojrzycie na swoje życie w sieci.
Serial Ty w serwisie Netflix >>
[interaction id=”5c238fc371482c93dba2b0ec”]
Recenzja serialu Ty (Oryginalny tytuł: You) (Rok premiery: 2018) (Stacja: Netflix/Lifetime) (sezon 1)
Nazwa: Ty
Opis: On pracuje w księgarni, ona aspiruje do bycia pisarką. Ona jest zagubiona w wielkim świecie, a on zabija, żeby jego świat był lepszym miejscem.
Werdykt
Jeśli brakuje Wam klimatów rodem z Dextera, to thriller Ty będzie prawie jak znalazł. Pamiętajcie jednak, że to dosyć lekki serial, któremu nieobce są uproszczenia. Za to po seansie możecie chcieć skasować swój Instagram.
Trzeci sezon beznadziejny. Szczepionki, antyszczepionkowcy. Polityka. Nie podoba mi się. Cóż można jeszcze wymyślić? Nuda.
Na razie pierwszy sezon i nie wiem, w którym kierunku opinii zmierzam, jednak opinia, której tyczy komentarz nie może być traktowana poważnie. Wystarczy przeczytać użyte przymiotniki… Żal tracić czas na całość komentarza,bo to gatunek “z gimnazjum” ,czyli byle słowotok. Nawet gdyby tyczyło całkowicie słabego serialu – bie obroni się ani stylistyką ani gramatyką. O merytoryce nie wypada nawet wspomnieć. I to wszystko dotyczy serialu o średnich aspiracjach intelektualnych, choć w sumie w swojej prostocie pokazuje odwieczne proste prawdy…