Głód oglądania, czytania, słuchania. Moment, w którym dziękujesz za każdy kilobajt danych offline. Za każdy audiobook, za każdą piosenkę na Spotify, za każdy film zachowany na później w pamięci telefonu i za przenośny dysk z tysiącami komiksów. Tak było w moim przypadku, kiedy straciłem dostęp do sieci.
Cześć, jestem Darek i ogłaszam, iż uzależnienie od popkultury to nie żart – jestem jego ofiarą. W sumie od tego powinienem zacząć ten wpis. Pisząc te słowa, jestem już po. Mam szybkie łącze. Nie muszę dawkować sobie po odcinku serialu w śmiesznie niskiej jakości. Jednak wiem, że przez kilka dni było ze mną źle.
Od lat po przebudzeniu rozpoczynam pewien rytuał. Najpierw odpisuję dziewczynie, która niestety musi budzić się o wiele wcześniej. Później szybki rzut oka na powiadomienia na telefonie i z grubsza przeglądam media społecznościowe. W oczekiwaniu na poranną, a częściej przedpołudniową kawę sprawdzam, co nowego w świecie popkultury. TV Time, kanały RSS, Google News, Squid i Flipboard. Ach, żebym nie zapomniał. Ostatnio nieoceniona jest również grupka znajomych z facebookowej konferencji grupy Serialomaniak na Messengerze (jesteście okropni, ale lubię Was – prawie wszystkich). Wszystko po to, żeby być na bieżąco, żeby wiedzieć, co jest na topie, co będzie warto obejrzeć, przeczytać, przesłuchać.
Niedawno ten rytuał został przerwany. Zdarzyła mi się przeprowadzka. Już pal licho poprzednie wydarzenia, kiedy byłem w trasie i miejscach, gdzie nie miałem dostępu do internetu. Przez cały ten czas musiałem korzystać z mocno ograniczonego połączenia z siecią za pomocą telefonu, hotelowego i autobusowego wifi – jedno i drugie rozwiązanie wołało o pomstę do nieba. Jednak najgorszy okres rozpoczął się właśnie wraz z przeprowadzką. Od wtorkowego wieczoru do poniedziałkowego popołudnia byłem skazany na smartfon. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wariujące połączenie, które od idealnego przeskakiwało w okolice 1999 roku – czasów przeraźliwie piszczących modemów i bajońskich rachunków za korzystanie z sieci. W sieci komórkowej mam limitowany internet i musiałem przetrwać na 8 gb blisko tydzień. Nie polecam.
Problemy pierwszego świata – stwierdzi wielu z Was, zapewne z niekrytym przekąsem. Pewnie tak. Jednak to naprawdę bolało. Tym samym kolejny raz zdałem sobie sprawę, że popadłem w uzależnienie od popkultury.
Właściwie już o tym pisałem kilka miesięcy temu we wpisie Netflix nas wykończy. A przynajmniej spróbuje. Jednak nie miałem wtedy pojęcia, że jest ze mną tak źle. Na tamten czas obiecywałem sobie, że zacznę ostrożniej dobierać rzeczy do oglądania i więcej czasu poświęcę na inne formy spędzania czasu, niż maratony na Netfliksie. I co sobie obiecałem, to zrobiłem. Jednak okazuje się, że to za mało.
Nie jestem pewien, jak czuję się heroinista na głodzie, ale zakładam, że z grubsza tak, jak ja niedawno. Obyło się bez wrzasków i kłopotów z oddychaniem, ale wydaje mi się, iż jak taki jegomość łaknie hery i w miarę drożnej żyły, tak ja cierpiałem męki z braku możliwości dobicia się do światłowodu.
Byłem tak tragicznie posępny, że bliski depresji. I nie ma się z czego śmiać. Kochamy się uzależniać od błahych rzeczy. Nasza codzienna rutyna jest wypełniona mniej lub bardziej groźnymi uzależnieniami, o których nie mamy pojęcia tak długo, jak długo ich nie stracimy. Tu nie chodzi tylko o narkotyki, papierosy i alkohol. To są również zakupy, ludzie bywają uzależnieni od sprzątania, jedzenia, mnóstwa przeróżnych rzeczy. Dlatego wcale mnie nie dziwi moje uzależnienie od popkultury. Takich jak ja jest więcej. I zakładam, że działają na świecie ośrodki, które wtłaczają odpowiednie kuracje dla ludzi z podobnym problemem. A jeśli nie, to będą, zapewniam Was.
Pozostaje pytanie, czy to trzeba leczyć. Odpowiedź na nie nie jest jednoznaczna, ale jedno jest pewne: z tym trzeba uważać.
Niektórzy psychiatrzy powiedzą, że nie musicie regulować swojej bezsenności, jeśli zawody, które wykonujecie, nie wymagają wczesnego budzenia się i uregulowanego trybu życia. Czasem lepiej zostać przy tym, co jest i nie pakować się w lekarstwa, które wyniszczają organizm. Jednak jeśli uzależnienie, choćby wydawało się trywialne, jak to od popkultury, sprawia Wam na co dzień kłopoty, to czas pomyśleć o terapii.
W moim przypadku całe to oglądanie, czytanie oraz słuchanie przeradza się powoli w zawód i nie muszę jakoś mocno regulować tego, co robię. Jednak wiem, że czas na nabranie dystansu. Nie można wić się niczym zombie tylko dlatego, że nie obejrzałem nowego odcinka ulubionego serialu. To niezdrowe. Trzeba się chociaż trochę ogarnąć, bo jak to powiedziała moja dziewczyna – Robiłam test, i tam było pytanie o wymarzone miejsce na wakacje. Jedna z odpowiedzi brzmiała: miejsce nie ważne, byle był laptop z dostępem do internetu. To trochę smutne, bo wyobraziłam sobie ciebie. – Stwierdziła.
Mnie mimo wszystko udaje zachować się jakiś umiar. Ale ja jestem uzależniony nie tyle od kultury pop, co od opowieści wszelakich, niezależnie od medium i nośnika. Aczkolwiek… Składam w tym roku nową stację bojową. Znalazłem świetną obudowę, Thermaltake Core P5 Green Edition. Planuję chłodzenie cieczą z fioletowymi akcentami i kalkę z Jokerem na pleksi… Wszystko w normie, prosimy nie regulować odbiorników… 😀
Powiem tak: odpal mi konsolę, daj mi dobrą grę i tyle mnie widziałeś…