Marvel Studios z przytupem wkroczyło w świat seriali i dzięki “WandaVision” udowodniono, że tytuł najmocniejszej marki w świecie popkultury jest tutaj nieprzypadkowy.
Pierwsze minuty “WandaVision” sprawiły, że nieco zdębiałem. Chociaż nieszczególnie wzbraniałem się przed przedpremierowymi informacjami o serialu i część donosów chłonąłem praktycznie organicznie, to nie do końca wierzyłem, że produkcja będzie stylistycznym patchworkiem, łączącym typową filmową narrację Marvela z niemal równie typowym telewizyjnym sitcomem sprzed dziesiątek lat. Zwiastuny mówiły, że coś jest na rzeczy, ale nawet one nieszczególnie mnie przekonywały, bo już nieraz okazywało się, że zapowiedzi widowisk Marvel Studios reklamowały rzeczy, które ostatecznie do filmów nie trafiały lub miały marginalne znaczenie.
Taka zabawa formułą wydawała mi się zbyt nonsensowna, żeby w ten sposób dłużej opowiadać historię o superbohaterach, których znamy z wypełnionych akcją filmów, chociaż fantastycznych, to dosyć mocno ugruntowanych w rzeczywistości. Miałem wrażenie, że komediowa narracja będzie nas nawiedzała przez moment, a serial szybko ruszy w kierunku dramatów, spisków i przygód.
Mój błąd. Serial na poważnie połączył sitcom z widowiskiem superbohaterskim. I trwa to dosyć długo. Dosłownie na moment przed finałem zaczyna się prawdziwa akcja i fabuła, która zamiast fikuśnie rechotać, przybiera na spektakularności i chwyta za serce dramatyzmem.
Jednak zanim do tego doszło, obserwowałem jak Wanda Maximoff i Vision bawią się w dom.
Avengersowi kochankowie, którzy poznali się podczas wydarzeń znanych z filmu “Avengers: Czas Ultrona”, wylądowali w serialu komediowym. Na ulicach miasteczka Westview prowadzą życie, jakie prowadzono przed dekadami. Ona gotuje, on chodzi do pracy, śpią w osobnych łóżkach, a świat, który ich otacza, jest czarnobiały. Jak to superbohaterzy starej daty, ukrywają przed sąsiadami swoje nadludzkie zdolności i toczą sielskie życie. Szaleństwo.
Jednak z odcinka na odcinek rzeczy się trawestują. Świat wokół nich nabiera barw, a pudełkową telewizję zastępuje coraz szersza panorama, gdy dynamicznie zmieniają się czasy wokół nich. Coraz wyraźniej widać, że coś jest mocno nie tak z miejscem, w którym toczy się clou akcji “WandaVision”. Nam pozostaje obserwować całe to szaleństwo i z zaciekawieniem oczekiwać odpowiedzi na najważniejsze z postawionych pytań, czyli: co u licha dzieje się z Wandą? Bohaterka sprawia wrażenie dosyć niestabilnej psychicznie.
Jednocześnie od czasu do czasu dane jest nam zajrzeć poza Westview. Dowiadujemy się, że miasteczko zostało odcięte od reszty świata i najpewniej odpowiada za to Wanda. Do akcji wkracza Monica Rambeau ze SWORD oraz Jimmy Woo ze FBI. Podobnie jak widzowie, oni również stawiają sobie pytanie, co się u licha dzieje z Wandą i jak to możliwe, że Vision, który zginął podczas najazdu Thanosa na Ziemię w “Avengers: Wojna bez granic”, żyje i wiele wskazuje na to, że ma się całkiem nieźle i wygląda wręcz kwitnąco.
Szybko doszedłem do wniosku, że siłą narracji i motorem napędowym fabuły serialu jest stawianie pytań, na które widz łaknie odpowiedzi.
To zagranie scenopisarskie stare jak świat i tak proste, że momentami wręcz prostackie. Tutaj działa niemal idealnie. Tematów do rozwikłania jest sporo – jedne szybko znajdują odpowiedź, inne trwają z nami do finału, a w międzyczasie ciągle stawiane są kolejne pytania. Niestety nie wszystkie odpowiedzi są mądre, niektóre nie są satysfakcjonujące, a inne dosyć oczywiste.
Jednak podobało mi się wytłumaczenie tego, co i dlaczego stało się w Westview. To ma wiele wspólnego z przeszłością bohaterów “WandaVision”. Uzasadnienie sprawiło, że lepiej poznałem Wandę – stała się bardziej ludzką postacią. Chociaż ma nadprzyrodzone zdolności, to pozostaje kobietą z krwi i kości, która musi mierzyć się każdego dnia ze swoimi traumami.
Tutaj wielkie brawa należą się Elizabeth Olsen. Aktorka świetnie poradziła sobie zarówno ze wszystkimi dziwactwami, które wyszły z pokoju scenarzystów, jak i umiejętnie pokazała Wandę nieszczędzoną przez życie.
Właściwie nie ma tutaj słabych ról. Również Paul Bettany wcielający się w Visiona, z wyczuciem oddał dziwaczność swojego bohatera, jak i niepewność, która towarzyszyła mu w Westview.
Niemniej dla mnie największym zaskoczeniem i cichą gwiazdą całego zamieszania jest Teyonah Parris, która wcieliła się w dorosłą Monicę Rambeau. Jej młodszą wersję widzieliście już w filmie “Kapitan Marvel”. Żeby nie psuć Wam zabawy, napisze tylko, że wypadła świetnie. I dodam, iż czuję leciutki niedosyt, że nie oddano jej więcej miejsca w finałowym zamieszaniu. Jakkolwiek tę bohaterkę jeszcze na ekranie zobaczymy i najpewniej będzie miała większe pole do popisu w przyszłości.
“WandaVision” to serial rozrywkowy i wciągający, ale niestety niektóre pomysły były zwyczajnie denne.
Transmitowanie serialu z Wandą, Visionem i spółką poza Westview było skrajnym dziwactwem, licho umotywowanym. Również część akcji, która rozgrywała się w sitcomie, została rozciągnięta niemiłosiernie i przegapiono moment, w którym ta część narracji stała się zbyteczna i zwyczajnie nudna. Motyw ten tak rozdymano, że idealnie oddaje to, czym jest przerost formy nad treścią. Miałem wrażenie, że odebrałbym serial lepiej, gdyby zbito go w sześć odcinków i wycięto kilka elementów. Oprócz tego wkręcanie w historię motywów, które były niezbyt subtelnym puszczeniem oka do fanów, nie zawsze się sprawdzało.
Ponadto “WandaVision” jest serialem niezrozumiałym dla osób, które nie śledzą z nabożnością filmów Marvela. W przypadku produkcji z dużego ekranu ten problem również się pojawia, ale tutaj jest wręcz skrajny. Napakowano tak wiele wątków, z tak wielu filmów, że ogarnięcie tego i ułożenie w sensowną całość przez osobę, która nie widziała niektórych filmów poprzedzających serial, jest niemożliwe. To chyba największy minus serialu, który ostatecznie fabularnie nie stoi na własnych nogach.
To produkcja, która jest nie tylko przystankiem pomiędzy kolejnymi filmami, ile wręcz przecinkiem pomiędzy “Avengers: Koniec gry”, “Spider-Man: Daleko od domu”, “Doktorem Strangem” czy “Kapitan Marvel”, a filmami “Spider-Man: No Way Home”, “Doctor Strange in the Multiverse of Madness”, “Kapitan Marvel 2” czy serialem “Secret Invasion”. Twórcy próbowali niektórym wątkom nadawać zrozumiałości – odwoływali się bezpośrednio do wydarzeń z poprzednich filmów, ale nie na tyle, abyście podczas seansu utrzymali obok siebie drugą połówkę, która z filmami Marvela jest na bakier.
Mam nieodparte wrażenie, że “WandaVision” to serial, który mógłby być świetnym filmem, gdyby wyrzucić z widowiska część zbędnego materiału i spuścić z odjazdowego sitcomowego tonu, który momentami był przytłaczający.
To serial rozmachem i fabułą w pełni oddający to, czym są pozostałe produkcje Marvel Studios. W tym przypadku nie ma miejsca na dociekanie czy serial jest częścią świata, który narodził się w 2008 roku wraz z premierami filmów “Incredible Hulk” oraz “Iron Man”, czy też kolejnym “Daredevilem”, gdzie największym elementem łączącym był wycinek prasowy o wydarzeniach z “Avengers”, które wstrząsnęły Nowym Jorkiem.
To nie jest do końca tak, że Marvel Studios wcześniej nie miało niczego wspólnego ze serialami. Chociaż dziś prezes firmy, Kevin Feige, nieco zaklina rzeczywistość i odcina się od rzeczy, które tworzono w ramach praktycznie niedziałającego już Marvel Television, to ciężko nie wrócić do “Agentki Carter”, w której produkcję zaangażowano wielu filmowych twórców związanych wówczas z Marvel Studios. Przynajmniej w przypadku pierwszego sezonu, który wyszedł całkiem zgrabnie.
Odcinanie się od przeszłości, na którą Feige nierzadko nie miał wielkiego, a czasami żadnego wpływu, jest dosyć zrozumiałe. Większość produkcji z logiem Marvela, które zostały zrealizowane dla ABC, Freeform, Hulu czy Netflixa, to były widowiska słabe, niektóre znośne, a zaledwie kilka z nich zasługuje na miano dobrych.
“WandaVision” to Marvel Cinematic Universe pełną gębą i z filmowym budżetem, który naprawdę na ekranie widać.
Tutaj Feige pokazał, że z pełną kontrolą i zasilony gotówką, potrafi stworzyć niezwykle rozrywkową telewizję i zapewne od tego serialu nigdy się nie odetnie. Dostaliśmy opowieść tak napakowaną efektami specjalnymi, że gdyby ją pokazać na dużym ekranie, to widz zdecydowanie odnalazłby tutaj kinowe doświadczenie, wcześniej serwowane nam w filmach o Kapitanie Ameryce, Iron Manie czy Spider-Manie. Więcej – finałowy odcinek przyćmiewa spektakularnością niektóre filmy Marvela. Tym samym egzamin z rozrywkowości serial zdał na piątkę.
“WandaVision” to produkcja nieidealna, ale wciągająca, stylistycznie nietypowa, a jednocześnie widowiskowa. Widzowie, którzy filmy Marvela znają i lubią, niech się nie zastanawiają nawet przez moment i zamkną aplikację Netflixa, aby czym prędzej przełączyć się na Disney Plus. Ci, którzy są z tymi produkcjami na bakier, niech najpierw nadrobią filmy, a później zabiorą się za przygody Wandy i Visiona. Wyszło nieźle, ale mogło być o wiele lepiej.
Oglądaj serial “WandaVision” w serwisie Disney Plus ▶
Recenzja serialu "WandaVision"
Werdykt
“WandaVision” to świetna rozrywka, ale serial jest niezrozumiały dla nowych widzów i przez większość czasu jest przerostem formy nad treścią. Ponadto zbyt długo brodzi w sitcomie.
Ani słowa o Kathryn Hahn, jestem zaskoczony:)
Cieszy mnie rozwinięcie uniwersum MCU o seriale z jednego powodu. W serialach będą mogli sobie pozwolić na więcej, jak w filmach, jak pokazuje przykład WV, bo w serialach jest większa możliwość na eksperymenty jak w filmach. Oczywiście WV czym dalej to coraz bardziej marvelowe kino, co już następuje w czwartym odcinku.
Są oczywiście wyjątki jak znakomity Thor Ragnarok i równie dobrzy Strażnicy Galaktyki, gdzie twórcy dość poszaleli, ale na takie eksperymenty jak w serialach, na jakie produkcje się zapowiadają (oprócz Falcona i Zimowego Żołnierza, który wygląda jak kolejny Kapitan Ameryka, tylko że z nowym Kapitanem), to w MCU nie było miejsca.
Też mi też się to podoba i to daje duże możliwości. Istnieje bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, że w filmowym świecie nie dostalibyśmy Armor Wars czy Ironheart. Bo gdyby nie seriale, to sądzę, że np. taka Ms. Marvel czy Secret Invasion prędzej, czy później by powstały.
Co do eksperymentu formalnego, czyli całej tej jazdy z sitcomem, to było bardzo spoko, ale ciągnięcie tego praktycznie do tygodnia przed finałem, przynajmniej mnie znudziło. I jeszcze to wyłapywanie transmisji na starym tv… Już lepiej było transmisję pominąć niż wbijać widzom do głowy takie nonsensy.
Fałszywy Quicksilver z jednej strony miał niebagatelny wpływ na postrzeganie wieloświatów, bo jest jakiegoś rodzaju umotywowaniem, że są między światami pewne podobieństwa, które zmienia efekt motyla – ten może wywrócić wszystko do góry nogami. Jakkolwiek sprowadzenie całego pomysłu do “bonera”, to była dla mnie strata czasu ekranowego.
W sumie to nic wielkiego, bo do filmów też trafiały mniejsze czy większe głupoty, ale nie zmieniało to tego, że przeważnie mimo tych głupot, dobrze się je oglądało. I tutaj jest nie inaczej.
Dla mnie to nie jest dziwne, że WV to produkcja głównie dla widzów, którzy znają MCU, nie po tylu filmach. Przyznam że to właśnie ciekawiło mnie przed premierą WV najbardziej, jak uda się twórcom wyjść do widzów z poza MCU, którzy nie znają ponad 20 filmów MCU, czy w ogóle będą próbować, czy to będzie hermetyczna produkcja. W sumie to można odnieść to pytanie do każdego serialu z bohaterami znanymi z trzech faz MCU.
Zwłaszcza że WandaVision dzieje się po Endgame, czyli trzeba znać przynajmniej ten film, który jest częścią drugą Infinity War, a obie te produkcje są podsumowaniem wszystkich dotychczasowych filmów, więc wcześniejsze też lepiej znać. Świat MCU rozrósł się tak bardzo już, że nie da się wejść do tego świata teraz, to tak jakby wejść do jakiegoś serialu w okolicach 4,5 serii.
Zresztą wszystkie filmy MCU to jest tak naprawdę jeden wielki kinowy serial, który składa się z 23 odcinków (ilość jak w klasycznych serialach), a czym dalej (kolejne fazy) to próg wejścia jest coraz większy. No i skończyły się trzy fazy (nie liczę epilogu, czyli drugiego Spidermana) finałem sezonu, IW i Endgame, takim jak w serialach, czyli podzielonym na dwa odcinki, z czego pierwsza część finału sezonu kończy się zgodnie z tradycją seriali, czyli clifhangerem, urwaniem akcji w najbardziej dramatycznym momencie. A teraz do serialu kinowego MCU doszły seriale na D+.
Świat MCU jest na obecnym etapie tak bardzo hermetyczny i duży, że nowy widz nie ma tu czego szukać ani taki, który nie widział większości filmów MCU, nie wyłapie wszystkich powiązań między bohaterami, dlaczego relacje są takie jakie są. Ja widziałem każdy film, ale nie wyłapałem tego, że Monika Rambo, to dziewczynka z Kapitan Marvel, z recenzji i komentarzy dowiedziałem się, że była już wcześniej.
Moim zdaniem będzie łatwiejszy próg wejścia w serialach i filmach z nowymi bohaterami, tak jak było w Kapitan Marvel, który był prequelem całego MCU. Oglądanie Marvela od WV, który jest początkiem kolejnej fazy MCU to trochę jak wchodzenie do serialu w 5, 6 sezonie, gdy nie zna sie wcześniejszych wydarzeń.
Oczywiście widz się połapie, bo fabuła jest prosta (mnie nie zaskoczyło w jaką strone poszła historia w 4 odcinku, więc 4 odcinek był najsłabszy, bo dostałem potwierdzenie tego co domyśliłem się już z odcinków 1-3), a nawet jak widz nie połapie sie to jest pełno ekspozycji i wykładania wprost dialogami co się dzieje i z czym się łączy.
Widać że scenarzyści zdają sobie z tego sprawę, że nie każdy oglądał MCU i nie każdy wszystko pamięta, bo robili wszystko by każdy widz, nawet jak nie pamięta wszystkiego z MCU połapał się w historiach z poprzednich dzieł MCU, więc po prostu scenarzyści streszczają ustami bohaterów najważniejsze historie dla fabuły WV, co czasami wychodzi zabawnie, bo np. skąd niektóre postacie wiedzą co się działo w czasie bitwy z Thanosem, mieli tam kamery?:-). Na obecnym etapie MCU to jest jedyna możliwość. Jestem pewien, że tak samo będzie w kolejnych serialach (i filmach) MCU.
Zresztą już w poprzednich fazach MCU było wiele filmów, których lepiej nie oglądać bez znajomości wcześniejszych produkcji, np. Kapitan Ameryka Civil War. Tak jest z każdym dużym uniwersum, np. podobna sytuacja jest z filmami i serialami Star Wars. Ja mam szacunek do Feige z jednego powodu, że to się jeszcze nie rozsypało, mimo tego jak świat MCU jest już duży i w miarę sensowną całość się uniwersum MCU układa.
Ja wychodzę z założenia, że każdy film czy serial powinien stać fabularnie na własnych nogach. To zdrowe podejście – tak myślę.
Oczywiście w przypadku MCU jest to ciężkie, ale do tej pory praktycznie każdy film był w miarę zrozumiały, nawet wtedy, kiedy nie oglądało się poprzednich. Myślę, że nawet Endgame można w miarę ok przyswoić bez znajomości Infinity War. Jednak w tym przypadku to był taki miszmasz i wszystko naraz, że ciężko się w to wgryźć komuś, kto siada przed tv, żeby zatopić się w nieskomplikowaną rozrywkę, którą te filmy właściwie są. Dlatego napisałem “Ci, którzy są z tymi produkcjami na bakier, niech najpierw nadrobią filmy, a później zabiorą się za przygody Wandy i Visiona”.
Gdybym był takim Feige, to poprosiłbym ludzi z pokoju scenarzystów, żeby mniej czasu bawili się rozbudowywaniem motywu sitcomowego, a bardziej skupili się na tym, żeby ludziom jakoś gładko nakreślić background całego tego zamieszania.