“Wąż” to esencja diaboliczności Charlesa Sobhraja – seryjnego mordercy, który uczynił ze swojego życia thriller i ten kryminał z niezliczonymi zwrotami akcji świetnie oddano w serialu BBC i Netflixa.
Do połowy zeszłego roku niewiele wiedziałem o Charlesie Sobhraju, centralnej postaci serialu “Wąż”, opowiadającym o jego życiu i zbrodniach. Zupełnie przez przypadek natknąłem się na jeden z przydomków, jaki mu nadano, czyli Bikini Killer, kiedy zgłębiałem wiedzę o narcystycznych psychopatach. Było to określenie najbardziej krzykliwe z tych, którymi go ochrzczono, ale zupełnie nieoddające tego, kim jest ten, którego dziś podejrzewa się o zamordowanie przynajmniej kilkunastu osób oraz liczne oszustwa, napady, kradzieże i paserstwo.
Sobhraj wielokrotnie uciekał z więzień, a kiedy do nich trafiał, potrafił roztoczyć wokół siebie aurę niesamowitości, która ujmowała nawet strażników. Jest jednym z najgłośniejszych i najzuchwalszych przypadków seryjnego mordercy działającego w Azji – miał mordować od Indii poprzez Nepal na Tajlandii kończąc. Dlatego nie dziwi, iż powstało o nim sporo literatury, dokumentów oraz mniej lub bardziej udanych, ale trzeba odnotować, że już wcześniej mieliśmy kilka fabuł (czterogodzinny miniserial “W cieniu kobry” z 1989 roku oraz indyjski film “Main Aur Charles” z 2015 roku).
Jednak dopiero 8-odcinkowy serial “Wąż”, który jest dostępny od niedawna w serwisie Netflix, oddaje najpełniej to, kim jest ten potwór.
Warto zaznaczyć, iż nie jest to narcystyczny psychopata, chociażby pokroju Teda Bundy’ego, który dawał krwawy upust chorym popędom, głównie w okresie manii. Osoby z antyspołecznym zaburzeniem osobowości, to temat rzeka, w której jest wiele różnych gatunków ryb. Sobhraj raczej nie prezentował ze sobą sadyzmu w czystej postaci, a bardziej cechował go makiawelizm – on po prostu zabójczymi metodami dążył do celów. Stąd dziś dużo trafniejsze jest nazywanie go właśnie Wężem, aniżeli chwytliwym, Bikini Killerem. Gdyż nie fiksował się na zabijaniu kobiet w bikini, ani nawet na nich nie poprzestawał.
Między innymi z uwagi na to, że nie kierował się zwierzęcymi impulsami, a kalkulacjami, w literaturze kryminalnej określano go mianem wyjątkowego przypadku. Aczkolwiek nie jestem ani trochę bliski nazywaniu go wyjątkowym, chociaż mam świadomość, iż jest to trochę inny rodzaj bestii, więc niektórych mógł hardo zatrważać. To przedstawiciel Ciemnej triady – w dużej mierze nieprzyjemnie ukształtowany przez traumatyczne dzieciństwo, cechujący się wysokim poziomem inteligencji. Życie pokierowało go w kierunkach, przez które można go określić mianem podróżnika, kogoś bez mocno zarysowanych korzeni – niemal bezpaństwowca. To ostatnie nadało mu pewnej egzotyczności w galerii potworów.
Zostawię Wam dalsze rozgryzanie psychologii bohatera, którego świetnie sportretował znany z “Proroka” i “Mauretańczyka”, Tahar Rahim.
Gdybym zaczął wgryzać się w temat, rozpisując się o tym Złośliwym narcyzie, zepsułbym odbiór widowiska. Chcę, abyście na własne oczy zobaczyli i ocenili postępowanie kogoś, o tak skrajnie wybujałym i zakłamanym obrazie siebie. Przekonali się, kim był i zobaczyli, jak funkcjonuje ktoś bez empatii, żyjący z dehumanizowania, manipulowania i wykorzystywania innych. Ktoś, kto wyszukiwał osoby, które można było łatwo zinstrumentalizować i bez mrugnięcia okiem je mordować. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo mógłbym Wam popsuć to, co świetnie zarysowano w scenariuszu. A jest co psuć, gdyż skrypt Richarda Warlowa (“Ripper Street”) jest przebogaty.
“Wąż”, chociaż opowiada zaledwie o wycinku z życia mordercy, do wielu zdarzeń jedynie się odnosząc anegdotycznie, bardzo akuratnie oddaje jego osobowość i życie. Nawet jeśli wiele zdarzeń zmyślono, aby nadać mocy fabule opartej na faktach. I co najważniejsze nie zrobiono z Sobhraja kolejnego nieszczęśliwego potwora z problemami, a więcej miejsca poświęcono osobom w jakiś sposób z nim powiązanych – kobiecie, z którą się związał, Marie-Andrée Leclerc (w tej roli Jenna Coleman, którą mogliście oglądać w “Płaczu”) czy holenderskiego dyplomaty i jego żony, Herman i Angeli Knippenbergów (tutaj dostaliśmy kipiących od ekranowej chemii – Billiego Howle’a oraz Ellie Bamber), którzy wpadli na jego trop. Dzięki temu dostaliśmy nie tylko widok na pokręconego i obleśnego w swoim postępowaniu mordercę, ale też dowiedzieliśmy się, jak destrukcyjnie jego egzystencja wpływała na ludzi w jakiś sposób z nim powiązanych.
Właściwie mógłbym się nad tym serialem wyłącznie rozpływać.
“Wąż”, którego akcja głównie przypada na lata 70., nie tylko zatrważa i wciąga. Również świetnie oddaje ówczesne realia, egzotykę miejsc, w których rozgrywała się historia i widać, że pieniądze włożone w realizację nie zostały wyrzucone w błoto. Nawet jeśli gdzieś mamy jakąś archiwalną przebitkę, to została ona użyta w taki sposób, że to po prostu akceptowałem, gdyż stylistyka serialu została wyjątkowo przemyślana i za to należą się wielkie brawa dla reżysera, Toma Shanklanda (“Dzieci”, “Les Misérables”).
Aczkolwiek w tym wszystkim nie obrazki, a najważniejsze jest to, że serial chwyta widza za gardło niesprawiedliwością, która dotknęła ofiary Sobhraja. Dramaty są dramatyczne, a emocje kipią i wszystko domyka słodko-gorzki finał. Ciężko mi znaleźć coś, za co mógłbym “Węża” ganić. Być może czasami brakowało mi nieco żywszej narracji, a przez wielowątkowość i natłok postaci, chwilami trochę gubiłem się w opowieści. Jednak nie na tyle, żeby zabłądzić czy się znudzić.
Na wstępie napisałem, że “Wąż” to esencja diaboliczności tego, bez kogo ten serial nie miałby racji bytu. Jednak to widowisko jest dla mnie czymś ponadto.
Czymś więcej niż sam Sobhraj, jego życie, osobowość i zbrodnie. Te elementy są ciekawostkami psychologicznymi gatunku ludzkiego. To również przebogata opowieść o walce dobra ze złem, która bywa nierówna i nieopłacalna. Przez wielu takie boje są uważane za stratę czasu, energii i życia. Dla niektórych coś przestaje być problemem tak szybko, jak szybko ten problem przestaje ich dotyczyć. Jakkolwiek są też tacy, którzy potrafią poświęcić siebie dla sprawy. Nierzadko niewiele przez to osiągają, tracą życie osobiste i zdrowie, stając się ofiarami sprawy, która nadaje cel ich egzystencji, albo wręcz staje się ich egzystencją. Z jednej strony jest w tym wiele dobrego, nierzadko szlachetnego, ale równocześnie wyjątkowo niezdrowego.
Są też tacy, którzy pozwalają sobą zawładnąć przez niską samoocenę, własne traumy, wynikające z nich zaburzenia, których częścią jest zależność od wyniszczających ich partnerów czy przyjaciół. Przez swoją podatność na manipulację oraz łączenie w traumie, sami stają się potworami, kiedy potwory pokroju Sobhraja powoli zatruwają ich swoją, no właśnie, potwornością.
Rzadko trafiam na seriale tak pieczołowicie wykonane, wciągające, a jednocześnie mądre i porażające, jak “Wąż”.
Nie jest to widowisko łatwe i przyjemne, ale jeśli poświęcicie się mu, to nie tylko na koniec dnia zostaniecie nagrodzeni opowieścią wspaniałą w swej ohydzie, ale również czymś, co może ubogacić Waszą percepcję na rzeczywistość. Jednocześnie wiem, że widz szukający kolorowego, szybkiego i taniego dramatyzmu, nie ma tu czego szukać.
Recenzja serialu "Wąż" ("The Serpent") - sezon 1
Werdykt
“Wąż” jest pieczołowicie wykonany, wciągający, a jednocześnie mądry i porażający