Wiedźmin zbiera mieszane recenzje. Krytycy i widzowie albo uważają go za widowisko wybitne, albo beznadziejne. W chwili, gdy wystukuję na klawiaturze to zdanie, na Metacritic ma marne 53/100. Nie będę stopniował napięcia – to ocena niezasłużona. Serial Netflixa porównuje się do Gry o tron. W mojej opinii nie do końca słusznie, bo to zupełnie inny sposób opowiadania historii. No i Wiedźmin jest po prostu lepszy.
Widzowie wystawiający Wiedźminowi 0/10 (ekspresowo po premierze) argumentowali to niedostatkiem legendarnych “słowiańskich klimatów”, wpływem na produkcję mitycznej politycznej poprawności i osławioną niezgodnością z oryginałem. Tyle że stawiam 100 orenów, iż autorzy tych opinii nawet nie mieli książki w rękach. Bo Sapkowski jest politycznie poprawny, feministyczny i tylko w pewnej mierze “słowiański”. W wywiadach zresztą wielokrotnie to podkreślał. Ale co tam autor, przecież internetowi hejterzy wiedzą lepiej, co siedzi w jego głowie. Lepiej też znają Geralta.
Z pewnością mniejszym złem byłoby dla mnie napisanie tej recenzji bez czytania czegokolwiek na temat Wiedźmina. Wtedy znalazłoby się pewnie w niej więcej miejsca na omówienie poszczególnych elementów serialu. A tak jestem wściekły. Po prostu wściekły. Nieznający, a przynajmniej kompletnie nierozumiejący przywoływanego oryginału “krytycy” zrównali z ziemią serial, którego część z nich zapewne nawet nie obejrzała do końca. Jasne, wiem, że hejt stał się w 2019 roku nieodłącznym elementem uczestnictwa w tworzeniu kultury popularnej i każdy artysta musi się z nim mierzyć. Lauren Schmidt Hissrich również. Nie wszystko musi się też wszystkim podobać. To również oczywiste.

W tym jednak przypadku nagonka na rewelacyjny serial prawdopodobnie pogrzebie szansę na kolejne sezony, poza zamówionym już drugim. Obrońcy “słowiańskich klimatów” paradoksalnie sprawią, że Netflix, HBO, a pewnie i cała reszta Hollywood będą omijać ekranizacje dzieł pisarzy z tego regionu szerokim łukiem. Po co inwestować pieniądze w coś, co automatycznie spotka się ze skrajnie negatywną krytyką? Nawet jeżeli ostatecznie udało się stworzyć kawał dobrej rozrywki.
Dialogi w Wiedźminie po prostu iskrzą inteligentnym humorem
Przy Wiedźminie można się naprawdę dobrze bawić. Twórcy bardzo umiejętnie żonglują nastrojami. Z jednej strony często jesteśmy świadkami momentów wzniosłych (z gatunku “Avengers Assemble”), z drugiej w momentach, kiedy już wydaje się, że patos zmieni się w kicz, atmosferę rozładowuje celny dowcip. Pod tym względem zresztą serial spisuje się znacznie lepiej niż chociażby pierwszy sezon Gry o tron – humor jest lekki, sytuacyjny, podczas całego seansu ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że nadeszła właśnie “ta scena, w której trzeba żartować”. Już w pierwszym odcinku świetnie sprawdzają się pod tym względem rozmowy Renfri (Millie Brady) i Geralta (gdyby ktoś jeszcze nie wiedział – Henry Cavill). Swoje momenty ma też Jaskier (Joey Batey).

Przed premierą obawiałem się, że serial będzie zbyt sterylny, na siłę oczyszczony z wszelkiego brudu – zarówno dosłownego, jak i metaforycznego.
Muszę uderzyć się w piersi – myliłem się. Ulice małych miasteczek są zabłocone i zagracone, krew leje się strumieniami, a Geralt nie ma w sobie nic z Supermana, w którego wcielał się latami. W ogóle Henry Cavill jest jednym z najjaśniejszych punktów produkcji (i nie mam tu na myśli może nie najlepiej zrobionej peruki, jaka zastępuje mu włosy). Może i jest za przystojny, zbyt umięśniony, za wysoki, za młody i ma zbyt białe zęby- Geralt z serialu nie wygląda jak Geralt z powieści czy nawet gier – ale to zupełnie nieistotne, bo po kilku minutach seansu w ogóle nie zwraca się na to uwagi. Cavill nie gra wiedźmina – on nim jest. Sprawdza się świetnie zarówno w scenach walki, potyczkach na słowa, jak i jako nieco zblazowany komentator rzeczywistości.

Podobnie dobrze spisuje się Anya Chalotra grająca Yennefer. Pewnie narażę się najzagorzalszym fanom produkcji CD Projektu, ale czarodziejka wygląda tu zdecydowanie lepiej niż w grze. Jest po prostu wiarygodniejsza, stając się postacią chyba nawet bardziej wielowymiarową niż w książkach. Inwencja scenarzystów, którzy postanowili dopisać jej dłuższy origin story, okazała się strzałem w dziesiątkę.
Poza kilkoma wpadkami scenografia wspierana efektami specjalnymi zachwyca
Zdjęcia i montaż stoją na najwyższym światowym poziomie. Poszczególne kadry mogłoby spokojnie robić za wielkoformatowe plakaty bez żadnej dodatkowej obróbki. Czasem tylko w oczy rzuci się trochę zbyt nachalne CGI (mroczne poskręcane drzewa głośno wołają do grafików o pomoc). Przyjemniej ogląda się bitwy – pod tym względem nawet nie ma co porównywać Wiedźmina z Grą o tron. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to zbyt często pierwsze ciosy przynoszą efektowne obrażenia i tak samo spektakularne zgony. Nie dla wszystkich musi to być jednak wada.

Poza tym serial jest dokładnie tak brutalny jak pierwowzór Sapkowskiego. Przemoc jest dosłowna, wyrazista i ma swoją wagę. Każda śmierć to nie pretekst do nabicia większego combo, każda walka i wybór Geralta mają tu swoje konsekwencje.
Największą wadą serialu dla osób niezaznajomionych z książkowym pierwowzorem czy chociażby grami może być mnogość wątków.
Nieuważny widz może się szybko zgubić. Z czasem wszystko staje się klarowniejsze, jednak przez pewien czas możemy odczuć wrażenie zagubienia w natłoku imion, nazw własnych czy enigmatycznych przepowiedni. To w zasadzie jedyny poważny zarzut, jaki można z czystym sumieniem postawić produkcji Netflixa.
Poza tym scenariusz Wiedźmina jest napisany naprawdę rewelacyjnie – trzyma w napięciu, stopniowo odsłaniając przed widzem kolejne tajemnice, umiejętnie dawkuje suspens, by w najmniej spodziewanym momencie zrzucić przed oczy widzów prawdziwą fabularną bombę. Twórcy zdecydowali się wprawdzie na małe przemeblowanie w historii Geralta, Yennefer i Ciri, ale to było naprawdę dobrym posunięciem – nie wszystkie wątki dałoby się pokazać na ekranie tak, by zachowały atrakcyjność dla widza.

Język, którym posługuje się literat, różni się jednak od języka, jakim przemawia scenarzysta i reżyser. Możliwe też, że twórcy chcieli, by fani Sapka również poczuli się zaskoczeni. I poczuli, przynajmniej niżej podpisany.
Wiedźmin to produkcja wybitna
Nie wiem czy po tak niepochlebnych recenzjach Netflix zdecyduje się uczynić z niego produkcję flagową, tak jak planował do tej pory. Wprawdzie aktorzy mają wejść na plan w przyszłym roku, ale możemy się spodziewać co najmniej obcięcia budżetu. A szkoda, bo historia Geralta wciąga lepiej niż jakikolwiek inny serial fantasy w ciągu ostatnich pięciu lat.
Oglądaj serial Wiedźmin w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Wiedźmin - sezon 1 (Netflix)
Werdykt
Wybitny!
13 komentarze