Antoine Fuqua, reżyser “Winnych”, po grząskim gruncie stąpał, próbując przekuć świetny duński thriller w coś bliższego Amerykanom.
CZYTAJ WIĘCEJ O:
WINNI / NETFLIX
Zanim zacznę się znęcać nad “Winnymi”, filmem najwyżej przyzwoitym, odnotuję, że historia zna przypadki reinterpretacji zagranicznych widowisk, które okazały się lepsze niż oryginały. Warto tu przypomnieć nieliczne z nich – “Zapach kobiety” czy “Infiltrację”. Są również rewizje niekoniecznie lepsze, ale nadal niezłe oraz te porównywalnie dobre – “Pozwól mi wejść” tudzież “Bezsenność”. Jednak amerykańscy filmowcy częściej chybiali, aniżeli trafiali, wyrywając dla siebie światową kinematografię. Przykładowo ich wersje “Oldboya” czy “Turysty” to nie tylko produkcje o wiele gorsze od koreańskiego i francuskiego odpowiednika, ale niemal nieoglądalne. “Winni” to w takiej zbitce film środka. Niezły, ale gorszy niż Duński thriller i rodzący poczucie niepotrzebności.
Dostaliśmy jeszcze raz to samo, ale w innych okolicznościach przyrody.
O ile film Gustava Möllera był mocny i surowy, o tyle ten jest ładniutki, sterylny niemal jak odcinek serialu “Criminal”. Wcielający się w głównego bohatera Jake Gyllenhaal, oficer policji Los Angeles, przeżywa katusze — potwornie boli go głowa, w mieście szaleją pożary, a on musi siedzieć późną nocą przed komputerem i odbierać kolejne, nierzadko niedorzeczne zgłoszenia kierowane na telefon alarmowy 911. Sypie mu się rodzina, jest zawieszony w pracy, zaraz może trafić za kratki, gdyż stara się wykręcić z morderstwa, a na domiar złego dzwoni do niego kobieta, która została uprowadzona. To nie jest najlepszy dzień w życiu Joego.
Z jednej strony narracja zmusza nas do kurczowego trzymania kciuków za tym, żeby dramat porwanej kobiety się skończył i dzięki pomocy Joego wyszła z opresji bez szwanku. Jednak w tle jest jeszcze coś innego, mniej palącego, bardziej podskórnego — film porusza tematykę winy, pokuty i oczyszczenia. I tutaj duży ciężar spadł na aktora świetnego, Gyllenhaala, który nieraz pokazał, że warto mieć go na planie. Jednak nasz “Wolny strzelec” tym razem, chociaż próbował, to nie potrafił wykrzesać z siebie tego, co w produkcji z 2018 roku bez większego napinania się i krzty fałszu pokazał na ekranie Jakob Cedergren. Gyllenhaal przez większość filmu wk***ia się niczym małe dziecko i do mnie ta teatralna złość nie trafiła. Dostałem zbyt wiele bluzgów, za mało mięsa.

To historia o człowieku mierzącemu się z demonami i opowieść traktująca o braniu odpowiedzialności za swoje czyny. Zwrot fabularny jest ważny, zapewnia rozrywkę, ale punkt nacisku powinien być położony właśnie na element ludzki. Zamiast tego dostaliśmy bohatera skrajnie pochrzanionego, który nagle dostaje olśnienia. Nie uwierzyłem Gyllenhaalowi. Nie tym razem.
To bardzo miłe, że Amerykanie oglądają filmy spoza Stanów Zjednoczonych, ale niekoniecznie powinni je reinterpretować za wszelką cenę.
Szczególnie wtedy, kiedy nie mają interesującego pomysłu na rewizję czyjejś pracy. Jeszcze milej byłoby, gdyby po prostu promowali dobre nieanglojęzyczne widowiska i jednocześnie skupiali się na dawaniu światu rzeczy świeższych. Ten film to jest nic innego jak podręcznikowa próba niskim kosztem rozbicia banku na sprawdzonym pomyśle.

Oryginał sprzed trzech lat to coś więcej niż format. To nie była kolejna lekka opowiastka pokroju “Kasi i Tomka”, to nie jest wałkowany codziennie mockument o trwogach i rozwodach, to nie kolorowy teleturniej z milionem w finale. W “Winnych” Möllera mamy do czynienia z trwożącą, mocną i konkretną opowieścią. Takich rzeczy się nie mieli, nie koloryzuje przez faceta, który dał nam “Olimp w ogniu” czy “Bez litości” i lepiej byłoby dla widza, aby pozostał przy wypełnionych akcją, wybuchowych produkcjach, do których po prostu lepiej się nadaje.
Rewizja “Winnych” to ładnie nakręcony, nadal przyjemnie kameralny, znośnie zagrany i dający do myślenia film, który gdyby nie powstał, nie zrobiłoby to żadnej różnicy.
Rekomenduję duńską produkcję (dostępną na Canal+ ▶), która dała życie amerykańskiej. Skoro dostaliśmy dwa razy to samo, to bezsensu oglądać film gorszy. Chyba że macie bardzo dużo czasu do zabicia. Tutaj nadal są emocje, wciąż mamy do czynienia z obrazem wciągającym, ale rozczarowuje powtarzalność, nierówna narracja i dziwaczność Joego. Gdyby Fuqua wziął na warsztat jakiegoś średniaka lub wręcz kiepską produkcję i zrobił z tego coś lepszego, to biłbym brawo. Tutaj nieco tracił czas — swój, nasz.
Recenzja filmu "Winni" (2021) ("The Guilty")
Werdykt
Znośny, ale niepotrzebny
Ehh….czyli jak nasza reprezentacja w piłce nożnej.
Niby człowiek wiedział ale jednak się łudził….
Przy okazji – w tamtym temacie Ci odpisałem ale nie mogłem pod Twoim bezpośrednio, bo nie było “przycisku” odpisz (diabli wiedzą z jakiego powodu)
BTW Tego Kasztanowego obejrzałeś do końca? Dzisiaj też premiera Sprzątaczki.
Widziałem komentarz i miałem wczoraj odpisywać, ale odpadłem. Z przyciskiem odpisz są same problemy. Nie ogarniam, dlaczego to dziadostwo w jednych miejscach działa, w innych nie, ale mniejsza z tym.
Kończyłem wczoraj “Squid Game”, a dziś właśnie wziąłem się za “Sprzątaczkę”, bo jakoś mnie te duńskie zagadki kryminalne teraz nie kręcą. Za to “Sprzątaczka” to taka trochę lifetime’owa melodrama, całkiem przyjemna, jeśli lubi się lifetimowe melodramy. Niby nie przepadam, ale wciągnęło mnie. Był taki serial o łyżwiarce i miałem podobnie. Prawdopodobnie tutaj działa mój pierwiastek kobiecy. Całkiem interesująca, chociaż sztampowa opowieść o młodej matce, która uciekła od przemocowego męża, który lubi od czasu do czasu ogarnąć coś mocniejszego i wybić pięścią dziurę w ścianie. Laska ma niemiło przesrane. Scenarzyści w pierwszym odcinku ją potężnie przewalcowali. Ciekaw jestem, jak odbuduje swoje życie.
Co do wczorajszego komentarza, to “Wojownika” znam i lubię, a fenomenu “Cobra Kai” nie ogarniam. Po kilku pierwszych odcinkach, jeszcze wtedy, kiedy to leciało na YouTube Premium, nie zdzierżyłem i wyłączyłem w diabli.
Tak się zastanawiałem i może to też trochę jest tak, że recenzenci, którzy nie lubią pewnego rodzaju produkcji, ich nie oglądają, stąd bardziej skupiają się na “swoich rzeczach” i nie mają nawet okazji opiniować niezliczonej liczby gniotów, którymi jesteśmy tydzień w tydzień atakowani.
Kasztanowego obejrzę jakoś na dniach. Od znajomych mam info, że średniak i daleko mu do skandynawskich produkcji. Ale i tak ponoć lepszy od tego szlamu przez cały rok od NF
Sprzątaczka mnie zainteresowała. Nie liczę na jakąś rewelacje. Mam nadzieję, że nie będzie kolejnym paździerzem i na to się nastawiam. Bo ile można się wkurzać, że kolejny raz zmarnowało się czas.
BTW – co do recenzji ogólnie i oraz ocen. Sprzątaczka ma na IMDB 8,6/10 (44 głosy) i ponad 50% 10/10.
To wczoraj chciałem przekazać, że tak napędzane są średnie aby oglądać (bo Netflix zaraz kasuje) i dlatego jak pisałem – prawie każdy nowy serial NF ma taką średnią w pierwszych dniach, jakby naganiacze tam siedzieli. Dla mnie MOCNO zastanawiające zjawisko.
W tym roku jeszcze z nowości serialowych chce rzucić okiem na Cowboy Bebop (z ciekawości tylko) i na te filmy, zwłaszcza te, które NF kupił za czasów Covid. I koniec szarpania się z nowościami.
A co do samej platformy NF – czekam na wejście Disneya, HBO Max i Skyshowtime i żegnam NF. W tym czasie dokończę z mojej listy co mam do obejrzenia, bo tracę tylko czas. A jak inni wchodzą, to nie ma czasu na te “produkcje” od NF, skoro tyle dobra się zapowiada na innych platformach. To już nie chodzi o samą kasę ale cierpliwość ma też swoje granice.
Ty za to masz problem. Bo jest moda na NF w Polsce i “wychowani” już widzowie (cała masa szaraków) przez NF na taśmowych średniakach i gniotach – szukają info oraz żyją tą platformą. A to Twój chleb, żeby tu włazili 😉 i chcąc nie chcąc – no wiadomo 😉
BTW I jak Squid Game po obejrzeniu całości? Cobra Kai zdzierżyłem przez pierwszy sezon bo to jakiś sentyment do Karate Kid. Ale później już oglądałem na siłe drugi sezon. Trzeciego połowa i pass. Nie mogę patrzeć więcej na tą żenadę….