“Winni” (2021) – recenzja filmu

Dariusz Filipek
5 min czytania

Z ostatniej chwili

Zwiastun filmu “Winni” (Netflix)

Antoine Fuqua, reżyser “Winnych”, po grząskim gruncie stąpał, próbując przekuć świetny duński thriller w coś bliższego Amerykanom.

CZYTAJ WIĘCEJ O:
WINNI / NETFLIX

Zanim zacznę się znęcać nad “Winnymi”, filmem najwyżej przyzwoitym, odnotuję, że historia zna przypadki reinterpretacji zagranicznych widowisk, które okazały się lepsze niż oryginały. Warto tu przypomnieć nieliczne z nich – “Zapach kobiety” czy “Infiltrację”. Są również rewizje niekoniecznie lepsze, ale nadal niezłe oraz te porównywalnie dobre – “Pozwól mi wejść” tudzież “Bezsenność”. Jednak amerykańscy filmowcy częściej chybiali, aniżeli trafiali, wyrywając dla siebie światową kinematografię. Przykładowo ich wersje “Oldboya” czy “Turysty” to nie tylko produkcje o wiele gorsze od koreańskiego i francuskiego odpowiednika, ale niemal nieoglądalne. “Winni” to w takiej zbitce film środka. Niezły, ale gorszy niż Duński thriller i rodzący poczucie niepotrzebności.

Dostaliśmy jeszcze raz to samo, ale w innych okolicznościach przyrody.

O ile film Gustava Möllera był mocny i surowy, o tyle ten jest ładniutki, sterylny niemal jak odcinek serialu “Criminal”. Wcielający się w głównego bohatera Jake Gyllenhaal, oficer policji Los Angeles, przeżywa katusze — potwornie boli go głowa, w mieście szaleją pożary, a on musi siedzieć późną nocą przed komputerem i odbierać kolejne, nierzadko niedorzeczne zgłoszenia kierowane na telefon alarmowy 911. Sypie mu się rodzina, jest zawieszony w pracy, zaraz może trafić za kratki, gdyż stara się wykręcić z morderstwa, a na domiar złego dzwoni do niego kobieta, która została uprowadzona. To nie jest najlepszy dzień w życiu Joego.

Z jednej strony narracja zmusza nas do kurczowego trzymania kciuków za tym, żeby dramat porwanej kobiety się skończył i dzięki pomocy Joego wyszła z opresji bez szwanku. Jednak w tle jest jeszcze coś innego, mniej palącego, bardziej podskórnego — film porusza tematykę winy, pokuty i oczyszczenia. I tutaj duży ciężar spadł na aktora świetnego, Gyllenhaala, który nieraz pokazał, że warto mieć go na planie. Jednak nasz “Wolny strzelec” tym razem, chociaż próbował, to nie potrafił wykrzesać z siebie tego, co w produkcji z 2018 roku bez większego napinania się i krzty fałszu pokazał na ekranie Jakob Cedergren. Gyllenhaal przez większość filmu wk***ia się niczym małe dziecko i do mnie ta teatralna złość nie trafiła. Dostałem zbyt wiele bluzgów, za mało mięsa.

Winni The Guilt
Joe ma gorszy dzień w pracy

To historia o człowieku mierzącemu się z demonami i opowieść traktująca o braniu odpowiedzialności za swoje czyny. Zwrot fabularny jest ważny, zapewnia rozrywkę, ale punkt nacisku powinien być położony właśnie na element ludzki. Zamiast tego dostaliśmy bohatera skrajnie pochrzanionego, który nagle dostaje olśnienia. Nie uwierzyłem Gyllenhaalowi. Nie tym razem.

To bardzo miłe, że Amerykanie oglądają filmy spoza Stanów Zjednoczonych, ale niekoniecznie powinni je reinterpretować za wszelką cenę.

Szczególnie wtedy, kiedy nie mają interesującego pomysłu na rewizję czyjejś pracy. Jeszcze milej byłoby, gdyby po prostu promowali dobre nieanglojęzyczne widowiska i jednocześnie skupiali się na dawaniu światu rzeczy świeższych. Ten film to jest nic innego jak podręcznikowa próba niskim kosztem rozbicia banku na sprawdzonym pomyśle.

Winni Netflix
Anioł czy diabeł? Na to pytanie nie ma odpowiedzi

Oryginał sprzed trzech lat to coś więcej niż format. To nie była kolejna lekka opowiastka pokroju “Kasi i Tomka”, to nie jest wałkowany codziennie mockument o trwogach i rozwodach, to nie kolorowy teleturniej z milionem w finale. W “Winnych” Möllera mamy do czynienia z trwożącą, mocną i konkretną opowieścią. Takich rzeczy się nie mieli, nie koloryzuje przez faceta, który dał nam “Olimp w ogniu” czy “Bez litości” i lepiej byłoby dla widza, aby pozostał przy wypełnionych akcją, wybuchowych produkcjach, do których po prostu lepiej się nadaje.

Rewizja “Winnych” to ładnie nakręcony, nadal przyjemnie kameralny, znośnie zagrany i dający do myślenia film, który gdyby nie powstał, nie zrobiłoby to żadnej różnicy.

Rekomenduję duńską produkcję (dostępną na Canal+ ▶), która dała życie amerykańskiej. Skoro dostaliśmy dwa razy to samo, to bezsensu oglądać film gorszy. Chyba że macie bardzo dużo czasu do zabicia. Tutaj nadal są emocje, wciąż mamy do czynienia z obrazem wciągającym, ale rozczarowuje powtarzalność, nierówna narracja i dziwaczność Joego. Gdyby Fuqua wziął na warsztat jakiegoś średniaka lub wręcz kiepską produkcję i zrobił z tego coś lepszego, to biłbym brawo. Tutaj nieco tracił czas — swój, nasz.

Recenzja filmu "Winni" (2021) ("The Guilty")
6/10

Werdykt

Znośny, ale niepotrzebny

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

3 komentarze