“X” zaczyna się niczym materiał zza kulis “Głębokiego gardła”, a kończy się jak “Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Przy okazji stara się być jeszcze wieloma, zbyt wieloma innymi rzeczami.
“X” to powrót Ti Westa do korzeni – pokręconych staroszkolnych horrorów. Reżyser po “Dolinie przemocy” szwendał się po planach filmowych seriali, gdzie z braku laku kręcił po kilka odcinków bez szczególnego wpływu na większy kształt widowisk. Nie stworzył niczego interesującego od czasu “Domu diabła” – trzymającej w napięciu opowieści o młodej opiekunce przeżywającej najgorszą noc w życiu. To było kupę, bo aż trzynaście lat wstecz i wtedy zapowiadało się, że West będzie kolejnym wielkim twórcą kina grozy. Jednak najlepszym filmem w międzyczasie nakręconym przez niego, był “Ostatni sakrament”. I mimo postawienia go wysoko w dorobku reżysera, to nadal słaby obraz. Po latach okazało się, że West to żaden nowy Wes Craven.
Nauczony doświadczeniami przeszłości mogłem się spodziewać, że “X” będzie kolejną wtopą. Aczkolwiek ciężko było nie robić maślanych oczu do tego, że twórca zabiera nas w najlepsze, gdyż 70. lata, kiedy pornosy i slashery zaczynały być wielkimi rzeczami. To były takie czasy, że przez moment widok mężczyzny penetrującego kobietę penisem czy mężczyzny penetrującego kobietę piłą spalinową, nie był niczym szczególnie zdrożnym. Przynajmniej na ekranie.
Ponadto w obsadzie “X” znalazły się dwie dosyć charakterystyczne i utalentowane aktorki – Mia Goth i Jenna Ortega, z którymi jedni kradliby konie, a inni z dziką rozkoszą robiliby miłość i unikali ciosów wykolejonego seryjnego mordercy.
Zanim popłyną smakowite porno-soki wymieszane z przepyszną slasherową juchą, poznajemy relatywnie młodych, napalonych i nierzadko naćpanych bohaterów.
W końcu akcja rozgrywa się w 1979 roku, kiedy seks, narkotyki i horrory były tanie, a sprzedawały się wyśmienicie. Nieduża, bo zaledwie sześcioosobowa ekipa filmowa wyrusza z Houston na teksański wygwizdów, żeby nakręcić film przeznaczony wyłącznie dla dorosłych widzów. Producent, operator, dźwiękowiec, obdarzony sporym przyrodzeniem porno aktor i weteran w jednym, i dwie śliczne porno aktorki – taka ekipa postanowiła wykorzystać ustronną farmę jako plan filmowy.

Szybko okazuje się, że właściciele farmy są dosyć problematyczni. Nieufny Howard (Stephen Ure) na przywitanie celuje z broni w producenta całego zamieszania, Wayne’a (Martin Henderson), a jego żona, Pearl (tutaj w podwójnej roli jako staruszka i porno gwiazdka, Maxine, wystąpiła Goth), wygląda na mocno odklejoną od rzeczywistości. Jednak nie jest typową seniorką przepychającą się w kolejce czy chytrą babą z Radomia. To napalony diabeł wcielony.
Pearl tęskni do czasów młodości i brakuje jej bliskości. Szczególnie tej fizycznej. Chciałaby się znowu poczuć pożądana. Mąż ma problemy z sercem, więc nie może liczyć na to, iż ją zaspokoi. Przez to zaczyna dobierać się do przyjezdnych. Jej apetyt na spółkowanie staje się nieznośniejszy, kiedy podgląda, jak ekipa kręci swojego pornosa. Ślini się zarówno do kobiet, jak i mężczyzn – płeć jest nieważna. Ważne jest, że staruszce się chce, a przy jej libido musi to zrodzić pewne niesnaski między nią a ekipą z Houston.
Na koniec dnia widowisko jest hołdem oddanym horrorom i pornosom z lat 70., a z drugiej strony opowieścią o tęsknocie do przemijającej młodości.
Jednak nie spodziewajcie się filmu o kręceniu porno, który przy okazji sam będzie w jakimś stopniu pornosem. “X” stara się pozostać rasowym horrorem. Chociaż nagości jest tu sporo, to nie ma tu scen rodem z “Pleasure”. Jednych to zasmuci, inni odetchną z ulgą. Tak czy inaczej, porno jako jedna z warstw tła dla historii, wypadło przeciętnie. Były momenty, kiedy miałem wrażenie, iż trochę więcej pikanterii nie zaszkodziłoby produkcji.
Jakkolwiek nie to jest największą kulą u nogi filmu. Najbardziej irytuje, że przez pierwszą połowę, a może nawet kilka minut dłużej, nic szczególnego się nie dzieje. West niezbyt zgrabnie buduje napięcie, dosyć grubą kreską zarysowuje interakcje między bohaterami i chwilami, niestety przeważnie przeciętnie opowiada kamerą malowniczą okolicę. Ziewałem i miałem momenty, gdy chciałem sobie odpuścić ciąg dalszy.
Kiedy coś się dzieje, jest nieco lepiej. Chociaż nawet w przypadku scen, podczas których bohaterzy schodzili, nie ma zbyt wielu chwil robiących szczególne wrażenie. Historia nie tylko czerpie ze scenariusza, ale wręcz zaczerpuje pojedyncze sceny z “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Pomimo tej podkładki, West nie miał pomysłu na to, jak sprawić, żeby widz się wzdrygnął czy poczuł dreszcze – ze strachu, z obrzydzenia, z podniecenia, z jakiegokolwiek powodu.
Na koniec dnia film ma dostarczać emocji, a horror ma dodatkowo straszyć czy hardo poniewierać lub przynajmniej obrzydzać widza. “X” próbowało każdej z tych rzeczy, ale na próbach się skończyło. Kiedy na ekran wskoczyły napisy końcowe, miałem nieprzyjemne poczucie, że jedyne, co mi wpadło w oko i zapamiętałem, to przechadzającą się w ogrodniczkach Maxine i kilka ładniejszych scen, jak ta, podczas której wspomniana bohaterka pływa w jeziorze. Miło, ale nie o to chodzi w przyciąganiu wzroku do ekranu. To opowieść ma wciągać, a nie tylko uroda Goth, która sama w sobie jest magnetyzująca.
Poza intrygującymi postaciami Pearl i Maxine oraz interakcjami między nimi, niewiele tutaj dostałem.
Zarówno w Pearl, jak i w Maxine jest jakaś prawda, ale co nam z prawdy, kiedy brakuje przestrogi. Z drugiej strony, jaką przestrogę czynić z tego, że się starzejemy. I kiedy uruchamiam taki ciąg logiczny, szybko dochodzę do wniosku, że drugie dno opowieści to tylko pomysł Westa, aby nadać produkcji głębi dla samej idei nadawania produkcji głębi. To jego wilcze prawo, ale wyszła mu z tego głębia na poziomie odcinka kreskówki z Cartoon Network.
Nie ratuje tego Goth – tutaj raczej wygląda niż gra. Nie ratuje tego reszta ekipy. I nie winię za to aktorów. W końcu Ortega, którą widzieliśmy ostatnio w “Krzyku” i w “Następstwach”, pokazała już, że potrafi w filmy, ale powiadają, że “Paryżu nie zrobią z gówna ryżu” i absolutnie się z tym zgadzam.
Przydługi wstęp, sperma na pupie Brittany Snow, trochę rzezi i biadolenie o starości sprowadziły się do tego, że West kolejny raz miał dobre chęci i przebłyski, ale znowu mu nie wyszło. Żeby było zabawniej, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Kiedy pracował nad “X”, kręcił także prequel widowiska, czyli film o Pearl. Czuję w kościach, że lepiej byłoby, gdyby się skupił na jednym, solidnym widowisku, niż po ośmioletnim odpoczynku od kina, rzucał się na głęboką wodę.
Recenzja filmu "X"
Werdykt
Powiadają, że “Paryżu nie zrobią z gówna ryżu” i absolutnie się z tym zgadzam. Przydługi wstęp, sperma na pupie Brittany Snow, trochę rzezi i biadolenie o starości sprowadziły się do tego, że West kolejny raz miał dobre chęci i przebłyski, ale znowu mu nie wyszło.