Nie będzie ani słowa o Breaking Bad. Zadzwoń do Saula to serial tak dobry oraz inny, że ciągłe porównywanie go do widowiska, z którego wyrósł, byłoby umniejszaniem jego wartości.
Zadzwoń do Saula wrócił przedostatni raz i znowu zrobił to w świetnym stylu. Kiedy myślę, że przed nami jeszcze tylko jeden sezon, to robię się nieco smutny, gdyż niewiele jest tak porywających, a jednocześnie równych seriali obecnie kontynuowanych. Vince Gilligan i Peter Gould stworzyli głęboką, nierzadko mocną, a jednocześnie niewymuszenie zabawną opowieść o upadłym prawniku i zagubionym człowieku, który próbuje wyjść z cienia brata, szanowanego adwokata.
Ton widowisku nadal nadaje szalenie sympatyczna gra Boba Odenkirka, który miał szansę pokazać, że jego bohater to nie tylko dziwak i śmieszek, ale przede wszystkim postać z krwi i kości. Zadziorny Jimmy McGill, który w końcu przeistacza się w tytułowego Saula Goodmana to człowiek o wielu maskach, który kocha przekręty i kombinacje. Szuka szczęścia, ale jego natura nieraz wkręca go w niezbyt miłe sytuacje. Jednak ostatecznie to dobry chłop i gdyby nie był fikcyjną postacią, to najchętniej pojechałbym do jego rodzimego Albuquerque, okradł z wędliny jakąś bezbronną staruszkę poruszającą się wózkiem inwalidzkim i pozwoliłbym mu się bronić w sądzie. Za dolary wyciągnąłby mnie z piekła.
Zadzwoń do Saula nadal zaskakuje kierunkami, w których podąża fabuła. Są sceny perełki, całe odcinki perełki, a dialogi to momentami prawdziwe literackie perły. I to wszystko bez niepotrzebnego nadymania się.
Nie zdradzę szczegółów piątego sezonu, bo nie chcę psuć Wam zabawy. To Wy się będziecie pławić w tym wariactwie. Jakkolwiek odnotuję, że dzieje się i to dzieje się dużo. Już po finale zadumałem się, myśląc o tym, iż udało się zmieścić tak wiele wątków, bez wywoływania w widzu poczucia przesytu. To sztuka sama w sobie z narracyjnego punktu widzenia.
Z grubsza nakreślę, że Jimmy w tym sezonie nie tylko krańcowo przekroczy cienką niebieską linię, ale na własnej skórze poczuje koszmar, w który się wpakował. Jego niewinne przekręty i dziwaczne pomysły promujące działalność prawniczą to nic przy tym, co będzie musiał zrobić dla Lalo Salamanki, swojego meksykańskiego klienta. Jeden z odcinków to dosłownie podróż przez całą makabrę tego, w co się wpakował Jimmy i jednocześnie zwiastun, że nasz bohater jest na dobrej drodze do pandemonium tego szaleństwa, gdzie narkotyki zmieszane z pieniędzmi zawsze dają soczyście krwisty wynik.
Z kolei Lalo coraz ostrzej gra na nerwach Gusa Fringa. W środku całego tego zamieszania jest działający na dwa fronty Nacho Varga i pozbawiony złudzeń Mike Ehrmantraut, który w miarę możliwości stara się jakoś zapanować nad całym tym obłędem. Ten zestaw to mieszanka wybuchowa, która co rusz eksploduje i trzy finałowe odcinki to dosłownie erupcja wszystkich poprzednich sezonów.
Na dokładkę mamy jeszcze Kim Wexler, która coraz hardziej nakreśla swoje miejsce w opowieści. Prawniczka potajemnie sabotuje swoją firmę, wspierana przez Jimmy’ego, i coraz bardziej odpowiada jej jego styl życia (co niekoniecznie podoba się samemu Jimmy’emu). Zawsze lubiłem jej postać, a obecnie ją dosłownie ubóstwiam.
Teraz przyszedł czas chwalenia, bo szczerze, nie mam na co narzekać. I nie będę. Od Zadzwoń do Saula ciężko się oderwać!
W tym sezonie obok Kim najbardziej chwyciła mnie postać Lalo Salamanki, w którego wcielił się kolejny raz świetny Tony Dalton. W jednej sekundzie bawi, w drugiej przeraża, a cały czas ma się świadomość, że pod jego luzackim usposobieniem tkwi cholernie inteligentny bandyta. Z kolei wspomniana Kim to Rhea Seehorn wreszcie dostała sezon, w którym nie tylko ma co grać, ale wszystko, co do zagrania dostała, odgrywa bezbłędnie. To jak reżyserzy sprawnie poprowadzili aktorów i jak scenarzyści interesująco zarysowali postaci, zasługuje na kolejną serię nagród, których serial i tak zebrał niemało przez ostatnie lata.
Kolejna sprawa to realizacja. Właściwie dostaliśmy jeszcze więcej tego, co znamy i lubimy. Zadzwoń do Saula to klasa sama w sobie. Twórcy wiedzą, że mają kilka godzin na opowiedzenie historii i nie śpieszą się. Bawią się szczegółami, ujęciami i interesująco zarysowują sytuacje. Ten serial jest przemyślany od każdej strony.
Jednak w tym wszystkim najważniejsze jest to, że przez fabułę dosłownie się płynie. Co nie było takie oczywiste, bo pierwszy sezon był nieco wolny i trudno było mi się wbić w jego rytm, ale z każdym kolejnym było tylko lepiej, a najnowsza odsłona to dosłownie wszystko, co najlepsze ma do zaoferowania produkcja AMC. Czekanie przez tydzień na kolejne odcinki to była katorga, bo najchętniej obejrzałbym wszystkie naraz, żeby zaspokoić ciekawość. I właśnie po czymś takim poznaje się dobry serial. A ten jest nie tyle dobry, ile świetny.
Zadzwoń do Saula ogląda się z zapartym tchem i dosłownie każdy odcinek ma coś zajmującego do zaoferowania.
I wiecie co? Mam nadzieję, że zapowiedź, iż szósty sezon będzie ostatnim, to życzę sobie, by to było wyłącznie granie na widzu. Po cichu – może naiwnie – liczę na to, że to nie będzie koniec. W końcu dobre rzeczy powinny trwać… Zawsze. Najnowsza, jak i poprzednie odsłony tego serialu, to jedne z moich najlepiej spędzonych godzin przed telewizorem.
Oglądaj online serial Zadzwoń do Saula w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Zadzwoń do Saula (Better Call Saul) - sezon 5 (USA: AMC; Polska: Netflix)
Werdykt
Piąty sezon Zadzwoń do Saula to jedne z moich najlepiej spędzonych godzin przed telewizorem.