Już sama próba wejścia w skórę rodzica, którego dziecko zaginęło, jest ciężka. Co dopiero znaleźć się w takiej sytuacji. Jednak dokument Netflixa Zaginięcie Madeleine McCann prezentuje jeszcze mętniejszą sprawę. Zmusza widzów do wejścia w skórę rodziców podejrzanych o uśmiercenie własnego dziecka. Ponury dramat pełną parą.
Nie będzie to spoiler, bo już na samym początku serialu dokumentalnego dowiadujemy się, że Madeleine McCann do tej pory się nie odnalazła. Twórcy wzywają potencjalnych świadków czy osoby, które w jakiś sposób mogą pomóc w odnalezieniu dziewczynki, by skontaktowali się z władzami.
Wakacje brytyjskiego małżeństwa, które z dziećmi przybyło do upalnej Portugalii, zamieniły się w totalny koszmar. Po powrocie z kolacji z przyjaciółmi zastali paraliżujący widok. Ich trzyletnia córeczka Madeleine zniknęła z pokoju hotelowego. Od tego czasu rozpoczyna się krańcowo wyczerpujące śledztwo. Podejrzani są niemal wszyscy, a teorie dwoją się i troją. Sprawa nie tylko nabiera rozgłosu w Portugalii. Tragedią rodaków interesują się również ich rodzime media. Momentalnie w Praia da Luz roi się od dziennikarzy z Wielkiej Brytanii, a historię podchwytuje cały świat.
Śledztwo się przeciągało. Wielu za brak wyników obwiniało nieudolne władze, których przedstawiciele zachowywali się momentami co najmniej nagannie. Teorii w sprawie zaginięcia było mnóstwo i każda prowadziła donikąd. Za porwanie miał być odpowiedzialny poznany przez małżeństwo Brytyjczyk, a nawet współpracujący z nim Rosjanin. Pod lupą była siatka pedofilii i kilka tajemniczych osób, których personaliów nigdy nie poznaliśmy. Tropów i pomysłów było wiele, aż policja stwierdziła, iż za zaginięciem Madeleine stoją jej rodzice. Kiedy światło dzienne ujrzały nowe poszlaki, media momentalnie obróciły się przeciwko parze lekarzy, Kate i Gerry’owi McCannom. Małżeństwo miało być zbyt chłodne, za często brylujące w mediach i pozerskie, a w ich pokoju hotelowym i samochodzie znaleziono niepokojące ślady.
I nie tyle samo zaginięcie, ile odpowiedź na pytanie, czy stali za nim rodzice, jest tym, na co położono szczególny nacisk.
To chwytliwe, ale nieco zdradliwe, bo przez to miałem uczucie zakłopotania. Czułem, jakby Madeleine nie tylko zaginęła tamtego dnia, ale również rozpłynęła się w całej tej historii. Dziewczynka, która skończyłaby w tym roku 16 lat, w pewnym momencie przestaje być ważna, a jedyne, co zaczyna się liczyć to walka o wizerunek i często dziwnie pojmowaną prawdę. Z drugiej strony mamy nadzorującego śledztwo, który okazał się wyjątkowo śliskim typem. A na końcu i tak nie miałem pojęcia, kto miał rację, a kto się mylił. Nawet się do tego nie zbliżyłem.
Rodzice, media, władze – o nich przede wszystkim opowiada Zaginięcie Madeleine McCann. Rodzice dziewczynki odmówili udziału w dokumencie, twierdząc, że nie wniesie on niczego nowego do śledztwa. I faktycznie tak jest. Dokumentaliści krok po kroku odtwarzali historię znaną z mediów. Od relacji dziennikarzy, produkcję różni to, że opowieść jest przemyślanie prezentowana, bo sprawa nie jest tak gorąca i można było do niej podejść na chłodno. Jednak pomimo tego historia spięta w formę 8-odcinkowego serialu momentami nieledwie męczy. Kilkugodzinna podróż zamienia się w pewnym momencie w widowisko o wszystkim i o niczym. Nieco się powtarza i dosyć szybko traci pazur. Jednak od strony realizacyjnej to kawał solidnej roboty.
Zaginięcie Madeleine McCann nie jest dokumentem przełomowym, ale na pewno dobrze zrealizowanym i interesującym, chociaż ziewniecie. Widowisko może być niezłym kąskiem dla najbardziej oddanych fanów historii kryminalnych. Jakkolwiek i tacy widzowie mogą być nieco spolaryzowani. Przeciętny odbiorca, który wielkim fanem tego typu dokumentów nie jest, raczej nie wytrzyma do końca. Z kolei ja, chociaż nie jestem zawiedziony, to skłamałbym, pisząc, iż jestem wniebowzięty.
Serial dokumentalny Zaginięcie Madeleine McCann w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu dokumentalnego Zaginięcie Madeleine McCann (The Disappearance of Madeleine McCann) (2019) (Netflix)
Werdykt
Chociaż nie jestem zawiedziony, to skłamałbym, pisząc, iż jestem wniebowzięty.