Zło we mnie nie jest filmem dla każdego. I chociaż uważam, że jest to najlepszy horror, z jakim przyszło mi obcować w bieżącym roku, to uprzedzam widzów spragnionych popcornowego kina grozy – zmieńcie kanał. Czeka na Was widowisko przerażające, ale jednocześnie powolne i straszące wyjątkowo intymnie.
Oz Perkins debiut reżyserski rozpoczyna od niepokojącej sceny snu. Ojciec głównej bohaterki prowadzi córkę na spotkanie z matką. Jednak zamiast niej, otoczony surową zimą, doprowadza Kat do wraku samochodu. Od tego czasu mroźna aura i mroczne niedopowiedzenia nie opuszczają widza ani na moment.
Zwiastun filmu Zło we mnie, który zdradza zbyt wiele | YouTube
Z cichą, nieco dziwną Kat, w którą wcieliła się znana przede wszystkim z serialu Mad Men Kiernan Shipka, jest coś nie tak. Dziewczyna przebywa w katolickim internacie, który powinna opuścić na czas ferii zimowych. Jednak rodzice nie przyjeżdżają po nią. Ponadto z niejasnych przyczyn nie odbierają telefonu. Ma jej przypilnować starsza studentka Rose (Lucy Boynton), która z kolei nie wraca do domu na własne życzenie. Nie w głowie jej los koleżanki, gdyż ma inne problemy. To typowa szkolna piękność, na którą koleżanki patrzą z zazdrością. W zimnych murach internatu zatrzymuje ją niechciana ciąża, której się obawia. Jest jeszcze Joan (Emma Roberts). Niepozorna uciekinierka ze szpitala psychiatrycznego. Czuć, że coś nadchodzi i nawiedzi wszystkie dziewczyny.
Prawdziwym bohaterem filmu jest nerwowa atmosfera, która udziela się aż po napisy końcowe.
To jedna z tych produkcji, o której rozmyśla się długo po seansie. Zło we mnie przesyca poczucie samotności i wyobcowania. Nie jest to horror łatwy, prosty i przyjemny. To nawet nie tyle historia o chorobie psychicznej czy opętaniu, a bardziej o zabijaniu w sobie poczucia straty. Satanistyczna jest tylko otoczka. Mimo to niepokoi, przeraża i zatrważa.
Świetnie wypadły zdjęcia Julie Kirkwood, które w bardzo naturalistyczny sposób oddały luty, przytłaczający widza bezdusznym chłodem. Są powolne, pełne statycznych ujęć, intymne. Momentami sprawiają wrażenie dokumentu, nie tracąc przy tym nic na profesjonalizmie. Uzupełnia je doskonale dobrana, niepokojąca muzyka. To małe arcydzieło wyszło spod ręki Elvisa Perkinsa, brata reżysera. Bez jego ścieżki dźwiękowej Zło we mnie nie byłoby tak przerażające.
Scenariusz, który również wyrósł spod pióra Oza Perkinsa, niebezpiecznie lawiruje na linii ascezy fabularnej. Historia jest rozsypana, a tło postaci zarysowano bardzo ostrożnie. Jednak film zaskakuje i sprawia, że los bohaterów jest widzowi nie bez znaczenia. Gdyby jakikolwiek element trochę przesunąć – zdjęcia, świetną grę aktorską czy muzykę – wszystko by runęło.
Przyczepię się tylko do pewnego rozwiązania dotyczącego głównej bohaterki, które wypadło dosyć sztucznie. Nie mogę zdradzić, o co chodzi, jednak odnotuję, że psuje nieco odbiór filmu. Jestem pewien, że bez kombinatorki produkcja niewiele by straciła, a na pewno zyskałaby na autentyczności.
Przygotujcie się na kino powolne, skierowane do widzów, którzy nie wybrzydzają na małe, intymne horrory w stylu Czarownicy: Bajka ludowa z Nowej Anglii czy Zaproszenia.
W przypadku Zła we mnie podobnie budowane jest napięcie. Bez przesadnego epatowania zbrodnią, a mimo to, gdy już takowa pojawia się na ekranie, przeraża jak cholera. Porusza nie mniej. Ciosy nożem są zadawane bez wyczucia. Dzięki swej surowości napawają obrzydzeniem, idealnie oddając bezsensowność mordów.
Przeczytaj recenzję: Annabelle: Narodziny zła
Jest to jeden z tych horrorów, które najlepiej ogląda się samotnie pod osłoną nocy, w absolutnej ciszy, gdy nic nie rozprasza. Wtedy docenicie go w pełni.
Zdecydowanie udany debiut reżyserski Oza Perkins. Szkoda, że takich horrorów nie powstaje więcej. Polecam.
Oglądaj film Zło we mnie w serwisie Chili >>
Ocena końcowa
Zło we mnie (2015) [The Blackcoat's Daughter / February]
Zdecydowanie udany debiut reżyserski Oza Perkins. Szkoda, że takich horrorów nie powstaje więcej. Polecam.