https://www.youtube.com/watch?v=VHI8CDiM2QM
Narcos powróciło. Jednak nie do Kolumbii, gdzie rzeka kokainy płynęła przez trzy sezony, a do Meksyku lat 80., w którym rozgrywa się akcja spin-offu – Narcos: Meksyk. Kolejnego ważnego punktu na narko-biznesowej mapie świata.
Głównym bohaterem Narcos: Meksyk jest Kiki Camarena, w którego wcielił się Michael Peña. Aktor doskonale Wam znany z takich widowisk jak Ant-Man czy Bogowie ulicy. Tu gra żądnego sukcesu agenta DEA, w którym zagotowałoby się nawet na widok niedopalonego skręta. Wraz z rodziną przenosi się ze Stanów Zjednoczonych do Meksyku, gdzie chce wywrócić narkotykowy półświatek do góry nogami. Niespodziewanie dla niego trafia na mur korupcji, biurokracji i niewygodnych politycznych układów pomiędzy sąsiadującymi państwami. Ten widok momentami poraża i zatrważa.
Na drugim biegunie mamy głównego złego, czyli Félixa Gallardo, granego przez Diego Lunę. Możecie go kojarzyć z Łotra 1. Gwiezdne wojny – historie i I twoją matkę też. Tutaj wciela się w inteligentnego, nieco wycofanego przestępcę, który po trupach dąży do tego, by zostać największym narko-biznesmenem w Meksyku. Zaczyna małymi krokami, lokalnie. Niejednokrotnie ociera się o śmierć przez żywiołowe, a momentami wręcz nieporadne prowadzenie interesów. Jednak z czasem dorabia się niesamowitej fortuny na hodowaniu i dystrybuowaniu własnej odmiany marihuany. Pomimo początkowych niedogodności widzimy jego spektakularne 1000 hektarów uprawy zielonego narkotyku. I na tym nie poprzestaje.
Jak poprzednio mamy dwubiegunową narrację. Z jednej strony prezentuje się nam poczynania przestępców, a z drugiej widzimy, jak DEA w pocie czoła próbuje ich powstrzymać. I tym razem obserwujemy nierówną i dramatyczną walkę dobra ze złem.
Historię Narcos: Meksyk, jak i w przypadku poprzedniej serii, napisało życie.
I tym razem nie obyło się bez naginania rzeczywistości tu i ówdzie czy ubarwiania opowieści wyimaginowanymi zdarzeniami, które nadają serialowi głębi. Co poniekąd spełniła swoją funkcję. Gdyż dostaliśmy nie tylko widowisko o nierównej walce szlachetnego agenta DEA, momentami sprawiającego wrażenie ostatniego sprawiedliwego, próbując przeciwstawić się gangsterowi, opłacającego wszystkich – od policjantów po polityków.
Przede wszystkim próbowano zgłębić osobowości postaci. Ukazano, jak bohaterzy mogli reagować w sytuacjach podbramkowych i co było dla nich ważne. A przede wszystkim, kim w gruncie rzeczy byli (szczęśliwcy: są). Szczególnie istotne są tu relacje międzyludzkie. Cameryny z jego współpracownikami, zwierzchnikami czy żoną. I Gallardo, który niejednokrotnie musiał nadstawiać głowy i wybierać między sobą a resztą jego kartelowej ferajny.
Pomimo że Narcos: Meksyk nie jest historią tak daleką od rzeczywistości, jak świetny trzeci sezon Narcos, serial nie wywołuje podobnych emocji.
Aktorzy grają tutaj solidnie, a drugi plan momentami błyszczy. Szczególnie Joaquín Cosio jako Don Neto. Jednak mając w pamięci Wagnera Moure jako Escobra czy Pedro Pascala jako Javiera Peñe, ciężko patrzeć na to, co się dzieje na ekranie bez lekkiego grymasu. Zarówno Peña, jak i Luna to świetni aktorzy, ale nie potrafili nadać swoim bohaterom wystarczającego wyrazu, by zapaść widzowi w pamięć. Tym samym nie spodziewam się zalewu internetu giafmi, jak te z Pablem, które ubarwiają nam codzienne rozprawy na Messengerze.
Kolejnym zarzutem jest to, że w widowisku pełno jest zdarzeń, które odpowiednio nakręcone mogłyby chwytać za serce niczym obława policyjna z trzeciego Narcos. Niestety tym razem nie zadbano o spektakularność zdarzeń. Odtwarzano rzeczywistość punkt po punkcie, bez większego polotu odhaczając to, co do odhaczenia było. Poza punktem kulminacyjnym historii – kompletnie nie czułem ciśnienia czy niepokoju.
Gdyby dać twórcom dłużej popracować nad pomysłami i odpowiednio poprowadzić aktorów, sądzę, że można byłoby osiągnąć efekt nie gorszy niż poprzednio. A w pośpiechu produkcyjnym widowisko nieco straciło na mocy i tylko chwilami czułem atmosferę głównej serii.
Oglądając miałem również wrażenie, że gdzieniegdzie pozwolono sobie na zbyt daleko idące uproszczenia. Nie będzie to wielki spoiler, ale jest w jednym odcinku scena, gdzie jeden z najważniejszych współpracowników Gallardo szlachtuje amerykańskiego turystę. Niewiele to wnosi do fabuły, a ostatecznie całe zdarzenie jest nieciekawe. Sprawia wrażenie wciśniętego na siłę. Są również momenty, w których produkcja niebezpiecznie lawiruje w okolicach slapsticku.
Jednak Narcos: Meksyk to ciągle dobry serial. Nie tak dobry, jak Narcos, ale po finale nie czułem wielkiego zawodu.
Zakończenie jest kluczowe. Dla niego warto odbyć tę dziesięcioodcinkową podróż. Zastrzegam jednak, że jeśli nie znacie historii o powstaniu i dziejach kartelu Guadalajara, nie róbcie sobie krzywdy, którą ja sobie zrobiłem – nie sprawdzajcie Wikipedii w czasie oglądania. Lepiej sobie to zostawić na później.
A jeśli brakuje Wam dżentelmenów z Cali czy Escobara to pocieszeniem niech będzie, że panowie zabawili chwilę na planie spin-offu. Co wywołało u mnie emocje podobne do tych, które odczułem, obserwując pierwsze spotkanie bohaterów Avengers (przepraszam za porównanie – takie czasy). Dziwnie widzieć ich całych i zdrowych. Moment, w którym Pablo Escobar wygłasza swoje mądrości o hipopotamie, należy do jednego z najlepszych. On nawet najsuchszego suchara potrafi/ł obrócić w morderczo rozbrajający dowcip.
Ponadto widowisko pokazuje, że narkotykowe uniwersum Netflixa jest bardzo chłonne. Wcześniej mieliśmy Kolumbię, dziś mamy Meksyk. Jutro to mogą być Stany Zjednoczone, a w pewnym momencie ekipa filmowa mogłaby wpaść nawet do Afganistanu czy Europy. Możliwości są niemal nieograniczone, podobnie jak ramy czasowe.
Fani oryginalnej serii trochę pokręcą nosem, ale koniec końców Narcos: Meksyk to opowieść bardzo ciekawa i dosyć solidnie zrealizowana. Aczkolwiek bez polotu, do którego już nas przyzwyczajono.
Serial Narcos: Meksyk w serwisie Netflix >>
[interaction id=”5bdf9f3782434b92e45d9f83″]
Recenzja serialu Narcos: Meksyk (2018) - sezon 1
Nazwa: Narcos: Meksyk
Opis: Serial Narcos: Meksyk to spin-off Narcos. Najnowsze widowisko Netflixa opowiada o próbie zatrzymania przywódcy kartelu narkotykowego z Meksyku,.
Werdykt
Marihuana to nie to samo, co kokaina. A Narcos: Meksyk to nie to samo, co Narcos. Mimo to nowy serial Netflixa daje radę.
Zainteresowałeś mnie tym gościnnym występem Escobara 😉